Nareszcie! Książka „RYCERZYK” – PREMIERA!

Dziś 21-szy dzień miesiąca. Pora na nasz RAP – trzeci! Nietypowy!
Pomoc, tym razem zbiorowa: nieuleczalnie chorym dzieciaczkom z „Alma Spei” Hospicjum dla Dzieci. W tle muzyka… inna niż zwykle. A bilet, tym razem namacalny – wyjątkowa książka!

 okładka_Rycerzyk_zdj

 Tutaj odważyliśmy się opisać najcudowniejsze 11 miesięcy naszego życia… większość z nich przepłakaliśmy…

 

Tutaj chcemy przekazać Lekcję, jakiej udzielił nam nasz Synek – Krzyś…
Takim jak my jesteśmy teraz – aby wytarli mokre oczy…
Takim jak my byliśmy wcześniej – aby przetarli zamknięte oczy…

 

Tutaj chcemy podarować innym Rycerzom i Księżniczkom – małym Bohaterom z „Alma Spei” Hospicjum dla Dzieci – jak najdłuższe, najpiękniejsze, najpewniejsze „jutra” w domu, wśród najbliższych – całkowity zysk ze sprzedaży książki przeznaczamy na potrzeby Dzieciaków… „by śmiały się do końca”.

logo_alma_spei 

GDZIE KUPIĆ KSIĄŻKĘ?

Skontaktuj się z „Alma Spei” Hospicjum Dla Dzieci pod adresem mailowym: hospicjum@almaspei.pl

Książka pt. „Rycerzyk”:

– powstała na podstawie bloga www.krzysiowemaleconieco.com
– zawiera osobiste przeżycia, przemyślenia, pamiętnikowe opisy wydarzeń minionego roku u boku naszego Synka Rycerzyka-Krzysia,
– dodatek – pomiędzy rozdziałami – stanowi nietypowy scenariusz filmowy naszego autorstwa pt. „Jeden dzień zza lustra”,
– oprócz ważnych przemyśleń ‘Wstępu’ i puenty ‘Zakończenia’, znajdziecie także kilka wierszy,
– wydanie zawiera kilka kolorowych krzysiowych fotografii – ku pamięci…
– ilość stron: 158, cena okładkowa: 26 zł.

Nie na miejscu jest zapewne życzenie: „miłej lektury”, ale ucieszymy się, jak będzie „wartościową lekturą” i takiej właśnie każdemu z Was życzymy! :-*

Wyjątkowy FILM o wyjątkowym RYCERZYKU…

Gdy ktoś zapyta nas co robiliśmy dokładnie o tej porze rok temu… z najgłębszego snu wyrwani odpowiemy: WNIEŚLIŚMY W RAMIONACH NASZEGO SYNKA DO DOMU… DO DOMU!
A wszystko wokół było wtedy takie malutkie… My – najszczęśliwsi! Na pamiątkę:

– DLA CIEBIE, KRZYSIU-RYCERZU –

 – ku pamięci, ku tęsknocie, ku miłości…, mimo, że czasem wciąż „nie mogę uwierzyć, że… byłeś. Że… Cię nie ma.”

Mama i Tata

Przełomowe wiadomości o „Rycerzyku”!

Turuttututtuuu…

Kochani, nie będziemy dziś owijać w bawełnę, bo za bardzo się cieszymy i jednocześnie stresujemy 🙂 A i tak wiemy, że długo trzymaliśmy Was w niepewności… Tak, pisanie, umowy, rozmowy, negocjacje, dogrywanie końcowych spraw z Wydawnictwem trwały długo, ale dziś mamy oficjalne potwierdzenie:

KSIĄŻKA „RYCERZYK” W NAKŁADZIE WYDAWNICZYM UKAŻE SIĘ NIEBAWEM… CELUJEMY NA PIERWSZY DZIEŃ WIOSNY! (rocznica I Urodzinek Krzysia świętowanych w domku!) 😀

Odliczanie -start!… 21.03.2014 *)

Jeszcze wiele przed nami nieprzespanych nocy, ostatnich poprawek, poszukiwań Patronów, łamigłówek, ale jedno jest pewne: nasz „Rycerzyk” będzie mógł trafić w normalnej cenie, formie, trybie sprzedaży do absolutnie KAŻDEGO kto tylko będzie chciał go przeczytać… 🙂 Ku pamięci… :-*

I całe to pozytywne „zamieszanie” jak zwykle zawdzięczamy tylko i wyłącznie Wam, Kochani Przyjaciele Krzysia. Gdyby nie Wasza zaskakująco pozytywna reakcja na grudniowe albumowe wydanie „Rycerzyka”, nigdy by nam nie przyszło do głowy, aby potem szukać wydawnictw, planować wielki nakład…, a przyszło w momencie, gdy zastanawialiśmy się jak to napisać/powiedzieć, że wtedy mieliśmy tylko książek-albumów sztuk… 5 😉

Co do zawartości książki, pozostajemy wierni jej treści oraz jej niezwykle nam bliskiej okładce, którą już dobrze znacie. Natomiast będzie też pewna „nowość”, której nie znajdzie nikt w edycji grudniowej. Do książki odważyliśmy się wpleść pewien własnoręcznie napisany, dość niecodzienny scenariusz… 😉

I najważniejsze – oczywiście cel sprzedaży książki nie wyobrażamy sobie aby był jakikolwiek inny jak charytatywny – cały zysk ze sprzedaży książki przekażemy Choruskom-Maluszkom (szczegóły wkrótce).

Wszelkie nowe, ważne  informacje, jakie będą do nas napływać w związku z wydaniem – będziemy przekazywać na bieżąco.

A póki co, trzymajcie kciuki, żeby wszystko poszło po naszej optymistycznej myśli i żeby „Rycerzyk” nasz przekazywał dalej swoją ważną Lekcję każdemu, kto zechce przytulić go mocno do serducha… :-*

*) data premiery – w przybliżeniu.

okladka_allegro_resized

Rycerzyka… Księga pamięci

Tęsknota to także forma życia…

                                   (D.Terakowska)

Ten tydzień milczeliśmy. Bo czasem warto pomilczeć, szczególnie gdy towarzyszy nam zaduma kolejnych popogrzebowych wspomnień – w poniedziałek uczestniczyliśmy w Ostatniej Drodze Kubusia. Tym samym, wróciły widma naszych obrazów z najgorszego czerwcowego dnia w naszym życiu, ale wraz z nimi wróciły też, niczym echo, Wasze słowa, Wasza obecność.

I dlatego dziś dopiero postanowiliśmy pochwalić się naszym kolejnym osobistym projektem z cyklu: „Ku pamięci Krzysia”. Mimo, że czasownik „pochwalić” brzmi tu dość absurdalnie, jesteśmy w pełni świadomi jego znaczenia. Niedługo po pogrzebie Krzysia, zdecydowaliśmy zatrzymać przy sobie jak najbliżej Waszą obecność: ciepło, serdeczność i dobroć, które nas wtedy utuliły. Poza tym, byliśmy ogromnie dumni z tego, jak bardzo bliskim oraz ważnym stał Wam się nasz synek. Musieliśmy to… hmm… „unieśmiertelnić”… I co wymyśliliśmy?

Przez kilka wieczorów, podczas których nie dało się nie szczędzić łez, czytaliśmy i zbieraliśmy w jedno wszystkie Wasze słowa, prywatne wiadomości, sms-y, e-maile, komentarze. Po prostu wszystko! Posegregowaliśmy źródłem pochodzenia. Opatrzyliśmy bliską naszemu sercu grafiką. Wydrukowaliśmy na kredowym papierze. Oprawiliśmy u introligatora. Nadaliśmy tytuł: „Księga pamięci Rycerzyka”.

A potem nie mogliśmy wyjść ze zdumienia, jednocześnie przepełnieni ogromnym wzruszeniem i dumą, gdy zorientowaliśmy się, że Księga liczy… 84 strony! Tak, nasz Rycerzyk był prawdziwym bohaterem! A Wy jesteście cudowni!:-* Gdy nam smutno, często do Waszych słów wracamy i znajdujemy tam ogromną dawkę dobroci, serdeczności i prawdy. Wiemy, że ani wtedy, ani teraz nie jesteśmy sami. W najśmielszych przypuszczeniach nie sądziliśmy, że blog będzie tak często odwiedzany jak teraz. Dziękujemy, że pokochaliście naszego synka tak mocno! Dziękujemy Jemu, że otoczył nas tak dobrymi ludźmi!

I może nawet, gdy ktoś pochopnie oceni nas, że za bardzo żyjemy przeszłością, nie będziemy się zbytnio tłumaczyć. Wiemy dość dobrze co teraz i tu, coś tam wymyślamy na kiedyś, ale to, co nam się przytrafiło kroczy obok… Rycerzyk wyrył w naszych sercach i myślach niezatarty czasem ślad, z którym uczymy się na nowo żyć. Nasza przeszłość jest piękna. Nie chcemy jej zapominać w najmniejszym szczególe: ani tym przykrym, ani tym radosnym. Stąd „Księga Pamięci”.

Dziękujemy Wam za to, że mogła powstać… :-*

ImageImageDSC_0509

ImageImage

Anioł Stróż i Anioł Krzyś: nasz najlepszy „dream team”!

„ Ludzie marzą o aniołach, myśmy jednego trzymali w ramionach”

Ten piękny w swojej prostocie i prawdzie cytat krąży mi w myślach odkąd dowiedziałam się, że obchodzimy dziś (tj. 02.10) Dzień Anioła Stróża. Pewnie kiedyś ta wiadomość nie wywarłaby na mnie większego wrażenia, dziś za to zatrzymała myśli codzienne na chwilę i wpuściła pewną refleksję.

Cofnęłam się wspomnieniami w kierunku pojęcia „anioł”. Najpierw znamy go z dziecięcych najprostszych pacierzy, potem zdarza nam się zbierać aniołkowe figurki i pieczołowicie ustawiać je na komodzie, niekiedy na własnym ramieniu ulotnie poczujemy uścisk niewidzialnej aniołowej dłoni, gdy być może zbyt raptownie chcemy wbiec na ruchliwą ulicę… Ja tak miałam… Miałam też swój swoisty aniołkowy bunt, kiedy nosząc już Krzysia pod serduszkiem, słyszałam: „Jak tam ma się Twój aniołek?”. W głowie nie pasowało mi równanie dziecko = aniołek, denerwowałam się, bo wiedziałam, że dwójka krzysiowego rodzeństwa jest już aniołkami w niebie. Krzyś przecież miał aniołkiem nie być. Miał być z nami. Obok. Tu. Na ziemi. Los (którego charakterystykę pozostawiam w przemilczeniu) jednak bywa przewrotny…

Bo Los podarował mi Anioła na ziemi…. Tak, dziś jestem w stanie z przekonaniem i dumą stwierdzić, że Krzyś będąc z nami miał w sobie coś niesamowitego, coś nieopisanego, coś anielskiego… Ten wzrok… Jego głębia… Bijąca z niego mądrość, mimo, że był tylko malutkim, bezbronnym chłopczykiem. Ten spokój… mimo cierpienia. Ta przenikająca bezwarunkowa miłość, którą się czuło całym sobą, mimo, że nie potrafił  jej wyrazić słowem, ani uśmiechem. Znamy jeszcze wiele takich niezwykłych dzieci. Większość niestety podobnie jak Krzyś swoją anielskość ukazuje w chorobie, często w szpitalu, ale zawsze wśród kochających najbliższych. TE ich oczy… I jakkolwiek górnolotne to przekonanie może się komuś wydawać, myślę, że Rodzice anielskich dzieci – czy to ziemsko, czy niebiańsko anielskich dzieci – wiedzą doskonale o czym piszę. Świadczy o tym choćby to, że przecież doskonale znacie powyżej przytoczony cytat…

Teraz też mam swojego Anioła, tyle że już nie na ziemi, a w niebie… Oprócz Stróża, który pewnie miałby mi wiele do powiedzenia jak bardzo jest już zmęczony nadążaniem za mną 🙂 , jest także zwinny i radosny nasz prywatny Aniołek Krzyś. Może przypadkiem, a może celowo, ostatnio wracając z lotniska autostradą, gdzie radio nie łapało zasięgu natrafiliśmy na audycję o aniołach… Słuchaliśmy w milczeniu. O ich opiece nad nami, o ich mądrości, o ich miłości – takiej czystej i bezgranicznej. Nie chcę się tu wdawać w polemiki religijno-poglądowe, ale chcę przytoczyć tylko jedno zdanie z usłyszanej audycji:

„Gdyby przyrównać do siebie najmądrzejszego człowieka i najgłupszego anioła, to i tak ten anioł byłby o wiele mądrzejszy…”

My – ludzie przecież wiemy tak mało, a tak bardzo się martwimy o przyszłość, usilnie snujemy plany, przekonujemy do jedynych właściwych, bo własnych racji… Ja też tak robię. Z tą różnicą tylko teraz, że może nie bez powodu szepcąc poranne „dzień dobry” i pełne nadziei wieczorne „dobranoc”, mimochodem, pełne ufności spojrzenie i uśmiech wędrują w stronę naszego ulubionego krzysiowego zdjęcia…  Czuwaj Aniołku, czuwaj! :-*

ImageImage

Intuicyjnie Drodzy Rodzice…

Droga Mamo, Drogi Tato,

Nigdy nie trać nadziei. Nigdy nie gniewaj się ze swoją rodzicielską intuicją. I choćby to miało najbanalniej zabrzmieć: te dwie – nadzieja i intuicja wobec swoich dzieci – ubrane dziś już w mnóstwo sloganów, piosenek, poezji były, są i będą najpewniejszymi tłokami w naszym silniku napędzającym pokrętną kolej życia. Uwierzcie, że nasza kolej była prawdziwym roller-coaster’em, stąd może więcej wrażeń, ekstremalnych doświadczeń, skrajnych przeżyć; i stąd większa pewność, że tak właśnie jest. I dlatego chcemy Wam o tym przypomnieć, pozwolicie?

Intuicja rodzicielska jest silniejsza niż ta popularna – kobieca i milion innych jeszcze nienazwanych razem wziętych.

Nieistotne, czy Twoje dziecko jest jeszcze maleńkie, czy już biegasz na wywiadówki do szkoły, czy planujesz jego/jej ślub… Nieważne czy jest zdrowe, czy zmagasz się z chorobą Twojego dzieciątka. Nie ważne, czy masz je tuż obok siebie, czy musisz z nim rozmawiać wznosząc oczy ku niebu… Nie ważne. Po prostu musisz w niego ZAWSZE wierzyć. Najmocniej!

Dziś zrywając kartkę z kalendarza, znów cofnęliśmy się wspomnieniami w przeszłość. Dokładnie o rok. Dokładnie rok temu (20.09.2012) nasz Krzyś był przewożony z Oddziału Neonatologii do Prokocimia. Dość dobra pamięć przyplątała nam do głowy różne refleksje.

Ot taki wakacyjny dialog sprzed roku:

– Lekarz: „Z Krzysiem jest bardzo źle. Państwo sobie nie zdają sprawy. Dostaje 4 dawki morfiny, respirator za niego oddycha, zwiększamy leki przeciwzapalne…”

– My (czasem przez łzy, czasem z grobową twarzą): „Pani doktor, kiedy możemy zabierać synka do domu?!”

„Niepoważni” – pomyśleli (dopiero dziś z perspektywy czasu rozumiemy zasadność tego podejścia). Wtedy… wtedy, byliśmy oślepieni albo wręcz ukierunkowani jakąś intuicją: „będzie dobrze i koniec”, „przecież Krzyś da radę”.

Na Prokocimiu też były różne momenty. Na początku odbiliśmy się od morfinowego dna, za to pojawiały się nowe problemy infekcyjno-neurologiczne. Padaczka postępowała, neurolodzy powtarzali nieustannie: „rokowania są złe”.

– My: „Co to znaczy złe?! Przecież jest lepiej! Kiedy możemy razem do domu?”

Z każdym dniem stawaliśmy się coraz bardziej dumni z naszego synka. Z każdej przeciwności i „złych rokowań” wychodził zwycięsko. Nie, nie było cudownego uzdrowienia, ale nie na to liczyliśmy. Liczyliśmy na stabilizację i na chociaż chwilowy brak złych wiadomości. Były małe kroczki do przodu, wiele zdumień, że „jednak dał radę”, aż w końcu wielki dzień i spełnienie naszych wielkich, całodobowych, niezwykle silnych nadziei: Krzyś wychodzi do domu! Nie wyzdrowiał, ale jego stan ustabilizował się na tyle, że nie potrzebuje już być w szpitalu. Zwyciężyliśmy. Bo wiara góry przenosi… i „złe rokowania” czasem też albo je chociaż oddala.

I tak naprawdę intuicja nie zawiodła nas nawet podczas ostatnich dni Krzysia w szpitalu, kiedy to gdzieś z tyłu głowy pozwoliła na przemknięcie druzgocącej dla nas myśli: „a jeśli nasz spacer był tym ostatnim?”. Chyba pierwszy raz od porodu byliśmy bardziej ostrożni w entuzjazmie niż lekarze. Niestety i w tym przypadku, intuicja rodzicielska nas nie oszukała. I nawet ciągle mocna optymistycznie nadzieja nie dała rady jej zmylić. Krzyś do domu już nie wyszedł…

I ktoś by nam mógł zarzucić: „jakie zwycięstwo?”, „przecież byliście w domu tylko 3 miesiące”, „przecież Krzyś zmarł”. No właśnie… Jak to z nami jest? Ano tak, że jeśli od dwudziestego któregoś tygodnia ciąży słyszeliśmy non stop: „boimy się o tego Maluszka”, „może sobie nie dać rady”, „poważny, niespotykany błąd genetyczny”, „złe rokowania”, to czy intuicyjnie, czy już zdroworozsądkowo nie czekaliśmy na cud uzdrowienia. Czekaliśmy na i tak coś – zdaniem innych – niemożliwego: zabranie Krzysia do domu. Zabraliśmy. Spędziliśmy razem najcudowniejsze 3 miesiące, których nigdy nikt i nic nam nie odbierze. I było nam w nim dobrze, bezpiecznie, a synek żył prawie normalnie, gdyby nie „sprzęty”…  I wbrew „rokowaniom” i niedającym mu szans chorobom, żył aż prawie rok… Znów powtórzę: intuicja i nadzieja zwyciężyły. Intuicja Rodziców, mówiąca ciągle, że się uda, aż do wtedy, gdy powiedziała, że może nie być już dobrze. W Krzysiu widzieliśmy naszą Nadzieję – tę jedyną, która zdziałała takie wielkie, małe cuda.

Każdy Rodzic ma swoje progi marzeń wobec dzieci, wytyczane zawsze przez zupełnie przeciętne lub czasem brutalne realia. Dla niektórych mogą one być bardzo wysokie i trudne do pokonania, w szczególności, gdy trzeba walczyć o każdą minutę życia dla swojego dziecka. Wtedy nie pojawia się nawet cel: dom, tylko ciche marzenie o kolejne wspólne jutro. A sami przekonaliśmy się, że Rodziców takich niestety (szczególnie na szpitalnych oddziałach) nie brakuje. Inni stawiają sobie bardziej codzienne, aczkolwiek też ważne progi: kupno fajnej, edukacyjnej zabawki; prestiżowa szkoła; satysfakcjonująca praca. Może na co dzień nie zdajemy sobie sprawy, ale te wszystkie cele osiągamy dzięki właśnie rodzicielskiej intuicji i nadziei, że dobrze kierujemy swoje dziecko, a potem, że ono samo dobrze obiera swoje ścieżki życia.

Tym samym,  proste równanie 2+2 = 4 zamieniamy na: Intuicja rodzicielska + nadzieja = wiara. Wiara w czasem pozornie niemożliwe. Wiara w coś, co nie zawsze musimy akceptować. Wiara w kogoś, kto czasem popełnia błędy. Taka właśnie Wiara należy się każdemu dziecku. Taka Wiara jest każdemu dziecku trampoliną – w lepszy świat, w pewniejsze jutro, w bezpieczne dziś, tu, teraz… I nie ma wymówek. I nie ważne czy tulisz swoje jeszcze maleńkie dzieciątko w ramionach, czy trzymasz młodego łobuziaka za rękę, czy wspierasz się na ramieniu dorosłej już pociechy.

Nawet teraz… znowu ktoś może powiedzieć o nas: „są niedorzeczni”, gdy patrzymy w górę i uśmiechamy się czule przywołując naszego Krzysia… Ale jest nadzieja i intuicja, że On tam jest, że On tu jest… Te „dwie” ciągle się nas mocno trzymają i nigdy nie zawiodły. Dlatego skoro Krzyś był tutaj naszym całym światem, wierzymy że ciągle nim jest… choćby w tym świecie równoległym.

66970_520360114682357_2077944695_n

Nowa kołderka Krzysia…

Już jest! Wreszcie nastał ten dzień. Odwiedzając Krzysia na cmentarzu, nie patrzymy już na usypaną z ziemi mogiłkę. Wreszcie nasz synek doczekał się nagrobka. I chyba warto było czekać…

Jako że nasz Skarb był kimś dla nas wyjątkowym, postanowiliśmy podarować mu jedyne co jeszcze mogliśmy – wyjątkowy, pełen symboliki, indywidualnie zaprojektowany nagrobek.

Często słyszeliśmy, że nasz chłopczyk (niestety ze względów medycznych) jest jedynym takim na świecie… Tym razem, oprócz przykrej kombinacji genotypu, ma jeszcze jedyny taki pomnik na świecie – samodzielnie wykonany ręką przemiłego rzeźbiarza, w stronę którego przesyłamy wielki ukłon podziękowań i uznania.

W pomniczku Krzysia jest wszystko to, co wyryło się w naszej pamięci w ciągu tych prawie dwunastu miesięcy spędzonych razem. Wszystko, co chcieliśmy uwiecznić na zawsze…

– jest „Rycerzyk”, którym to w pamięci naszej i Waszej nasz Krzyś pozostał do dziś,

– jest mieczyk, który już może leżeć z boku, wystarczy walki…,

– jest „odpoczywaj”, bo przecież Krzyś nie śpi, tylko podbija swoim wdziękiem chmurkowe krainy,

– jest zdjęcie z takim Krzysiem, jakim go zapamiętaliśmy: z jego i tylko jego minką i tym zawadiackim, a jednocześnie ciekawskim spojrzeniem,

– jest słodki, niesforny kędziorek, który potrafił często wymykać się na wolność podczas układania fryzurki,

– jest nieodłącznie nam towarzyszące „kubusiowe koło ratunkowe” dla naszej tęsknoty: „jeśli się kogoś kocha, to ten drugi ktoś…”,

– jest serce, takie o jakie chodziło: takie nie wprost, otulające nas i wtedy, i teraz bezpieczną, bezwarunkową miłością,

– są też skrzydła, które tulą…

Gdyby kiedyś za kilkadziesiąt lat, przyszło mi napisać jakąś książkę o naszym życiu, nieważne co się w nim jeszcze wydarzy, już dziś wiem, jaki nadałabym jej tytuł… „Pod skrzydłami dobrego Anioła”…

ImageImageImageImageImageImageImage

A całość prezentuje się następująco:

Image

„BO ŻYCIE KOCHANIE TRWA TYLE CO TANIEC”.

” Sucha kostucha – ta Miss Wykidajło
wyłączy nam prąd w środku dnia.
Pchajmy wiec taczki obłędu, jak Byron,
bo raz mamy bal!”

Ta nuta siedzi mi w głowie od kilku dni. Szczególnie, po usłyszeniu emocjonalnej i oryginalnej aranżacji (zbeszczeszczonego obecnie popowymi fajerwerkami) szlagieru „Niech żyje bal”, który miałam szansę usłyszeć z okazji ” Krakowskich Miniatur”, podczas niecodziennego spektaklu-musicalu „Nie jesteś sama…” dyktowanego fabułą piosenek Agnieszki Osieckiej…
I podczas tego wieczoru pełnego uniesień: radości, smutku, nostalgii, nadziei.., że „nie jesteś sama”, zaczęłam wyobrażać sobie ten „jedyny bal, na który nas proszą”…
W ostatnim czasie bawię się na nim kiepsko. Pod ciężarem minionych miesięcy i związanych z nimi niełatwych przeżyć jakoś ciężko nam trzymać ramę i dryfować w tańcu kręcąc piruety. Może chwilowo jakieś drobne momenty radości, ciche szczęście mocy wspomnień wysuwają nas lekko jakimś walczykiem do przodu tylko po to, aby niewidzialny podmuch rzeczywistości zawrócił nas z powrotem do kąta. I tak cicho w nim siedzę, przyglądając się światu, feerii jego barw i świateł, każdej pojedynczej, tak różnej twarzy. Czasem się zachwycam, zazdroszczę, a czasem współczuję temu nieogarniętemu freestyle’owi pędzącemu bezpowrotnie… po co? Niby śmieszny ten wyścig, ten chaos, ten kicz… ale jednak dusza rwie się na ten bal. W końcu drugi raz nie zaproszą nas wcale. Ale z kolei ciało zaniemogło: stale dokucza mocno kręgosłup. Jakby tego było mało, odnowiła się kontuzja kolana i unieruchomiła na długie, nudne dni… Więc tu ciągle każą stać w kącie i się przyglądać, zamiatając parkiet jedną nogą.
Wtedy wtulam myśli pod skrzydła mojego dobrego Anioła: wspominam Krzysia.
I tak sobie myślę, doświadczając tych niby drobnych, a jak mocno dokuczliwych kontuzji, jak bardzo cierpiące ciało ograniczało naszego synka w ruszeniu do najpiękniejszego tańca: pełnego dziecięcego szczebiotu, nieudawanej radości i beztroski, uroczych piruetów… Krzyś był od początku postawiony z boczku, przycupnął cichuteńko w kąciku i patrzył… tymi swoimi mądrymi czarnymi koralikami. Co widział? Może kiedyś opowie. Ze względu, że był jeszcze malutki i, że dostał dość kiepską miejscówkę na tym balu, z biletem ulgowym, zdecydował się dość wcześnie opuścić naszą przepastną balową salę… Poszedł na zdecydowanie piękniejszy bal…
A tam, z rozmachem wiruje na samym środku niebieskiej sali…, a trzepot jego skrzydeł otula mnie, z każdym taktem, co dnia… :-*

0000000000.-girl-in-Gallery

Gdybym miała choć raz…

Dziś minął miesiąc. Podobnie jak ubiegłe tygodnie – najdłuższy miesiąc jaki kiedykolwiek pamiętamy.
Za to, czemu ten pierwszy, gdy byliśmy w domku i kolejne dwa zleciały jak jeden dzień…? Nie rozumiem. Nie mam siły pojmować.
Pora na jakieś bilanse? Nasuwa mi się tylko jeden. I znów z pomocą ostatnio na nowo odkrytego filmu „Miasto Aniołów”.

Krzysieńku, syneczku,

Gdybym miała choć raz…
– poczuć Twoje serduszko tuż pod własnym, bijące z taką siłą!
Gdybym miała choć raz…
– spędzić noc na walecznym zliczaniu pierwszych kropel naturalnego mleka dla Ciebie, pachnących w jeden, niepowtarzalny sposób.
Gdybym miała choć raz…
– masować Twój brzuszek, tak, by nie dokuczał; całować Twoje czółko, by myślało sobie tylko miłe rzeczy; czesać włoski, tak, by Ci się podobała Twoja fryzurka.
Gdybym miała choć raz…
– zanurzyć Cię w żółtej ulubionej wanience, by zobaczyć Twoje czarne koraliki najpierw zdziwione, potem najszczęśliwsze każdego wieczora około 19-tej.
Gdybym miała choć raz…
– stać w kolejce do kasy trzymając w ręku paczkę pampersów dla Ciebie i czuć przy tym rozpierającą dumę!
Gdybym miała choć raz…
– ścisnąć maleńką, kruchą rączkę, która prowadziła nas przez najcudowniejszy z możliwych świat od listopada 2011… kiedy dowiedzieliśmy się, że jesteś.
Gdybym miała choć raz…
– bać się o Twoje życie prawie 9 miesięcy, a potem dowiedzieć się, że jesteś nieuleczalnie chory i nic z tym nie możemy zrobić, tylko przy Tobie być, opiekować się całodobowo i specjalistycznie, i walczyć o każdy kolejny jeden „choć raz”: najpierw w domu, potem w łóżeczku, w wózku na balkonie, potem na spacerze…

Nigdy niczego bym nie zmieniła. Nie odwróciła. Nie cofnęła.

Swoim 11-miesięcznym „choć raz” zdziałałeś Kochanie więcej niż niejeden dorosły, starszy umierający człowiek. Zmieniłeś nas i nie tylko nas.

Wolałabym choć raz trzymać Twoje bardzo chore ciałko w ramionach mocno przytulając i patrzeć w Twoje najmądrzejsze czarne koraliki, niż zaznać długiego, łatwego i w sumie niewiele znaczącego życia, jakie dzieje się przeciętnie wokół.

Niczego nie żałuję. Mam nadzieję, Krzysieńku, że myślisz sobie teraz to samo… Że warto było. Choć raz.

Tylko teraz… wolałabym choć tylko jeszcze raz podarować Ci największego i najbardziej milusiego Kubusia Puchatka z możliwych, niż ozdabiać takiego, jakiego zanieśliśmy Ci dziś:

image

„Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść… Niepokonanym.”

Zgadujemy jaki był Krzysia plan… Był z nami na Dzień Ojca (2 dni po porodzie), był na Dzień Matki (całkiem niedawno), był na Dzień Dziecka… Może chciał, aby było sprawiedliwie, aby Mamie kiedyś nie było przykro, że to Tata świętował z synkiem swój Dzień więcej razy… Bzdura… Dzień Dziecka natomiast zapamiętamy na długo… i nie tylko ze względu na jego „pierwszy raz” z Krzysiem, ale bardziej ze względu na ogrom lęku jaki nam wtedy towarzyszył… po raz pierwszy… jak nigdy dotąd.

Pewnie wielu z Was zadaje sobie pytanie: „Co takiego się podziało, skoro pisali, że już było lepiej…?”. Jeszcze dzień przed Dniem Dziecka trwały negocjacje z lekarzami z innego oddziału, aby Krzyś mógł opuścić Intensywną Terapię, bez drenu w brzuszku i znaleźć się o krok bliżej domu, na obserwacji pediatrycznej, z mamą i tatą na leżaku obok… Było stabilnie. Załamanie metaboliki, z którym stawiliśmy się na Izbie Przyjęć opanowane.

Dzień Dziecka… Jak to przy okazji innych Świąt w szpitalu: Św. Mikołaj, urodzinki Krzysia… zawsze nasz Dzielny Pacjent dostawał jakiś prezent taki mało zabawkowy, bo to była albo nowa rurka tracheo, albo kolejne echo serduszka, albo… z okazji 1-szego czerwca nasz synuś „dostał” szczegółowe badanie usg brzuszka z wielką ekipą lekarzy wokół… Taki obrazek zastaliśmy idąc tego popołudnia w odwiedziny do Krzysiaczka. Poczuliśmy pierwszy niepokój… A potem? Potem lawina złych wiadomości: „stan Krzysia się gwałtownie pogorszył”, „płyn zbiera się w jelitach”, „bakteria w moczu, we krwi”, „zmiany zapalne w płucach”, „mniej siusia”, „wodonercze”, „ciężka bradykardia” (spadki tętna)… Pękliśmy… z szoku, bólu, niedowierzania i pytania: „skąd?”, „dlaczego?” W sumie te dwa ostatnie pytania zadajemy od samych narodzin Krzysia. Jednak tego dnia zrozumieliśmy, że chyba nadszedł ten moment, kiedy organizm naszego Małego Kochanego Człowieczka powiedział pierwsze „dość”.

Dostaliśmy zapewnienie, że medycyna w tym momencie robi wszystko (kroplówki, silne antybiotyki, żywienie pozajelitowe, dodatkowe wejście do tętnicy), aby mu pomóc i (o co zabiegaliśmy najbardziej) aby nie bolało…

Mimo tego, że Krzyś był niby bezpieczny, jakaś niewyobrażalna siła pomogła nam wycedzić przez łzy pytanie: „czy możemy wezwać księdza?” Krzyś dostał sakrament chorych w piątek. W sobotę, za propozycją przekochanego księdza Lucjana, synek został wybierzmowany… Dostał imię Józef. Krzysiu, Franiu, Józiu… :-*

W niedzielę po raz ostatni pozwolono mi trzymać synka w ramionach… I niestety nie było to taką pieszczotą jaką zazwyczaj znał Krzyś… Widzieliśmy, że każdy ruch, czy niewygodna pozycja z powodu poprzypinanych sprzętów przynosi Krzysiowi cierpienie, zamiast dawnej radości… Wtedy zrozumieliśmy, że najlepiej będzie jak Krzyś sam zdecyduje…

W poniedziałek usłyszeliśmy: „W długi weekend bardzo dużo złego się nagle podziało z Państwa synkiem. Właściwie siadło mu wszystko. Nie wiemy czy uda mu się z tego wykaraskać.” Ale nic nie wskazywało na to, że przy stabilności ciężkiego stanu, który się utrzymywał przez kolejne dni, Krzyś zdecyduje tak szybko.

Przez ostatnie dni Krzyś wysłuchał wszystkich naszych próśb: pokazał jak pięknie się potrafi przeciągać, wysłuchał całego repertuaru swoich piosenek, słodko co chwilka ziewał, robił rozbrajające ruchy mimiczne usteczkami, jakby chciał coś nam powiedzieć… Może „Mamciu, Tatko, nie mam już siły… Kocham Waś Lodzice, Pseplasam…”?

We wtorek w nocy nie spaliśmy, a właściwie robiliśmy wszystko, by nie spać… Tuż po 3 w nocy zadzwonił telefon Taty Krzysia. Ze szpitala. Był to najgłośniejszy i najbardziej bolesny sygnał, jaki nam dane było usłyszeć w nieubłagalnej ciszy ciemnego, pustego mieszkania… Mimo, że telefon był ponoć wyciszony. Najpierw niedowierzanie, potem krzyk rozpaczy, potem mało czasu na myślenie, jedziemy…

Po raz ostatni przytuliliśmy, pocałowaliśmy, powiedzieliśmy „dziękuję” i „do zobaczenia”…

Pani doktor i nocna zmiana przyznali, że do tej pory nie mogli uwierzyć w to, co się stało. Jeszcze nigdy podobno nie widzieli czegoś takiego, aby dzieciątko tak szybko zgasło. Zazwyczaj dzieci odchodzą powolutku, z godziny na godzinę słabną. Natomiast u synka naszego z prawidłowych parametrów na monitorze, podczas króciutkiej drogi z dyżurki na salę Krzysia, zaświeciły się nagle dwa zera… Widać jak miał malutko już wszelkich rezerw. A mimo wszystko, skoro nikt nic nie przeczuwał tej nocy, to znaczy, że był bardzo silny i dzielny do samego końca nie pozwalając się zorientować ani nam, ani lekarzom, że coś jest nie tak… Krzyś odfrunął szybciutko, cichutko jak ptaszek, we śnie… Przez to wierzymy, że właśnie to on sam z Niebem podjął decyzję, że już Tam chciał… Może czas nam pomoże zrozumieć, że była to decyzja słuszna. Odszedł najpiękniej jak tylko mógł, bez bólu i cierpienia. Wiemy, że nie tylko godnie żył, ale i godnie zgasł.

I teraz spoglądając wstecz, z ludzkiego punktu widzenia – na całe króciutkie, a z medycznych rokowań – bardzo długie życie naszego Rycerzyka, wiemy, że właśnie na takie odejście sobie zasłużył. W pełni.

W myśl tak znanej sentencji wiersza ks. Twardowskiego: „Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą…”, wiemy, że śpieszyliśmy się kochać Krzysia z każdym dniem, z każdym kolejnym ofiarowanym nam miesiącem, a w ostatnich dniach wiedzieliśmy, że tego czasu możemy mieć jeszcze mniej niż kiedykolwiek wcześniej… Śpieszyliśmy się kochać… Ale i tak odszedł za szybko…

image