J jak „jeden samobójca więcej”…

Kochany Krzysiu,

Idzie wiosna… Znów zakwitną jabłonie – śpiewano. I zapewne zakwitną.
Znów kolejne samotne twarze odnajdą się w tłumie, splotą swoje dłonie…
Znów odprowadzimy wzrokiem, uśmiechem, życzeniem swoich Bliskich na ślubny kobierzec,
Znów będziemy planować urlop,
Świat co kilka sekund usłyszy kolejny nowy, pierwszy krzyk – krzyk życia,
Były cuda, cuda się dzieją, cuda się staną – każde narodziny, zaćmienie słońca, kolejna rocznica jednego Zmartwychwstania.

Idzie wiosna… Wokół jabłoni toczy się wojna. A w dłoni – granaty.
A co jeśli na hali przylotów nie doczekam się kiedyś tej spodziewanej twarzy? Dłonie się załamią. A serce pęknie.
Iluż jeszcze znajomych-nieznajomych, „takich jak my” odprowadzimy na zupełnie inny „początek nowej drogi życia”…? Po życiu.
Marzenie beztroskich wakacji pokłóci się z poczuciem niepokoju – z rozsądku.
Świat jest jednym wielkim krzykiem – mimo, że zaklejają usta… szantażem albo taśmą.
Były cuda. Cuda nienawiści. I choć nikt w nie nie wierzy, ciągle się dzieją – matka bije dziecko, słońce nie ma czasu cieszyć, a za wiarę w Zmartwychwstanie – rozbije się samolot, zatrzęsie się ziemia…

Krzysiu,
U nas wszystko w porządku,
„Tylko jeden samobójca więcej”…,
Gdy co dzień otwieram portal informacyjny – jest mi wstyd.
Pomóż napisać inny List, Kochanie…

D jak DALEKA BLISKOŚĆ

Nie odległością mierzy się oddalenie. Za murem swojskiego ogrodu może kryć się więcej tajemnic niż za murem chińskim, a milczenie szczelniej osłania duszę małej dziewczynki niż złoża piasków oazy na Saharze”.

/Antoine de Saint-Exupery/

Kochany Krzysieńku,

To nasz kolejny list do Ciebie. Kolejny dyktowany myślą o Tobie. Kolejny pisany emocją… taką radosno-smutną, bo… ta najbardziej upragniona Bliskość jest zawsze tak daleko.

Wiesz… Przychodzą czasem takie myśli, że ma się ochotę wszystko rzucić i wyjechać. Rzucić? Wstawanie co dzień rano, aby biec na czas do pracy; monotonne wykonywanie takich samych obowiązków; wieczorne zmęczenie pt. „nic mi się już nie chce”, zmuszanie się do sprzątania, ugotowania, prasowania. Dlaczego rzucić? W gruncie rzeczy wszystkie te rzeczy mogą być całkiem przyjemne gdyby mieć na nie czas; gdyby nie traktować ich w pojęciu „robię, bo muszę”, ale „robię, bo lubię i chcę”; gdyby wykonywać je w innej scenerii niż domowy zgiełk, medialny chaos, prywatne rozterki na jeszcze inny temat… Wyjechać? Najlepiej tak bez walizki. Najlepiej tak w jedną stronę. Najlepiej tam, gdzie się teraz biegnie nasze wyobrażenie, myśl, marzenie każdego z nas z osobna… Więc co powiesz na mały domek, gdzieś pod lasem? Taki cały z drewna? Taki prawie samotny (z kilkoma sąsiadami gdzieś w oddali)? Tak urządzony, że masz wrażenie, że się do Ciebie wszystko w środku uśmiecha, że wszystko przytula, daje schronienie… nie ciału, a duszy. Mamcia…, ale co Ty tu opowiadasz? Pewnie marszczysz czółko nie do końca rozumiejąc. Tak, Krzysiu, marzenia na tym polegają – nawet najbardziej kwiecisty opis nie zawsze daje finał ich zrozumienia. Są, ale są takie ulotne. Są, ale takie niedopowiedziane. Są tak blisko, a jednak tak daleko. Są. I niektóre się realizują. Niektóre się zapomina. Niektóre ciągle się pojawiają. I zawsze się do nich tęskni. Ot, taka bliskość do dalsza.

Świat tak bardzo pędzi naprzód. Otwierają się kolejne bloki startowe wydarzeń, opinii, nowości… Ciągle. Bez końca. Niby człowiek potrafi z cząsteczki włosa poznać wszystko o drugim człowieku. Niby za kilkadziesiąt lat będziemy spędzać wakacje na Marsie. Niby kiedyś wreszcie wynajdziemy lekarstwo na nieśmiertelność. Niby więcej o chmurze będzie w komputerze, tablecie, smartfonie, dysku ssd niż na niebie. Dal… Za dalą dal. To tu wciąż spadają samoloty. To tu co dzień ludzie umierają na ulicach. To tu z dnia na dzień krzyczą najgłośniej ci, co wiedzą najmniej. To tu, rodzą się chore dzieci. To tu trwa wojna na filozofie, języki, turbany, rodzaj pacierza. To tu zdarza się, że zupa w czyimś domu jest jednak za słona. To tu kurs walut dyktuje werdykt. To tu pieniądz potrafi być wszystkim. To tu… Blisko. Bardzo blisko. Obok.

Syneczku, wierząc, że Ty wszystko widzisz i wszystko rozumiesz… próbuję sobie wyobrazić Twoją minę. Co sobie wtedy myślisz? Że świat zwariował? Czy to my w tym świecie już całkiem straciliśmy głowy albo serca? Zaciskasz oczka, zakrywasz uszka, albo… jesteś dumny potrafiąc unosić nas ciągle ten milimetr nad ziemią. Ty jesteś naszą daleką Bliskością. Choć nie do końca odgadnioną i niewyobrażalnie daleką, bezapelacyjnie jakoś i gdzieś jesteś… I ta nasza „relacja” obejmująca czas, kiedy byłeś tu – blisko oraz ten bezczas, kiedy jesteś Gdzieś Tam – daleko, faktycznie skrywa „więcej tajemnic niż za murem chińskim”.

Nauczyłeś nas, że bloki startowe otwierają się i zamykają same. Że pewnych spraw się nie przeskoczy. Że czas ma płynąć, a łzy mają zalewać uśmiech i na odwrót. Wiemy przecież, że i tak będą spadać samoloty, że będą rodzić się chore dzieci, że i tak nie raz jeszcze zatrzęsie się ziemia. Jednak pomagajmy naokoło ile się da; angażujmy się ile potrzeba i więcej; myślmy za siebie i za innych. Żyjmy w pełni – tu blisko! Dla innych. A daleko… i tak czeka na nas zapewne coś innego niż sobie zaplanowaliśmy. Nie marnujmy czasu na „co by było gdyby”, nie zużywajmy energii na krytykowanie i na szukanie wokół samych wrogów, nie traćmy siebie na bezowocne zmęczenie. Dal zostawmy dali – przyjdzie w swoim czasie. Bądźmy blisko – tu i teraz, dziś. A wtedy… Wtedy najbardziej daleka bliskość zapuka do nas sama, jeśli tylko o nią zawalczymy uczciwie i z determinacją. Wtedy nawet mały, drewniany domek w górach okaże się już nie marzeniem, a jego spełnieniem. I będziemy do niego uciekać zawsze wtedy, aby się opamiętać: aby Ciebie znajdować bliżej niż się komukolwiek może wydawać; aby odmierzać kroki, a nie kilometry; aby radość i spełnienie znajdować blisko, zapominając o szklanej kuli i wróżkach. Jak mawia fajne przysłowie: Chcesz być szczęśliwy? To bądź! Bo… „nie odległością mierzy się oddalenie”.

zyj_pelnia_zycia_dzis_teraz_2014-12-03_02-57-07

C JAK „CO U CIEBIE… DOBREGO”?

Kochany Krzysiulku,

Nadeszła pora na literkę „C”, a w tytule naszego listu do Ciebie znajdziesz aż trzy „C” i jeden wyraźny znak zapytania. No właśnie, będziemy szukać odpowiedzi na wyżej zadane pytanie. A dlaczego? Bo… czy… coś u Ciebie dobrego? A u nas? A u Was?

Znasz pewnie Kochanie bajkę „Smerfy”, prawda? Czytaliśmy je razem J Była przytulna, radosna wioska z Autorytetem – Papą Smerfem, była urocza, szanowana kokietka – Smerfetka, nielubiany Ważniak i jeszcze bardziej nielubiany Maruda. Było może i niepoprawnie politycznie, było zbyt utopijnie, ale było życzliwie i radośnie, pytano najzwyczajniej „co u Ciebie dobrego?”.

Co u Ciebie dobrego? … Uczymy Cię tego pytania, bo je słychać coraz rzadziej. Syneczku, smutne to, ale nasz świat skreśla coraz więcej pozytywnie brzmiących wyrazów ze współczesnego słownika. Spotykając kogoś przypadkiem rzucamy niedbałe „Co tam?”. Uwielbiamy rozprawiać o nieszczęściach – najlepiej cudzych. O swoich radościach wolimy nie opowiadać – żeby nie zapeszyć. Jak nie znajdujemy przysłowiowego palca – źle, jak go mamy – chcemy całą rękę! O marzeniach… przestajemy pamiętać. Niech żyje narzekanie!

Co u Ciebie dobrego? … Uczymy Cię tego pytania, bo właściwie jest wręcz niestosowne. Bo człowiek człowiekowi wilkiem. Bo zanim poznamy albo przypomnimy kogoś imię, wolimy przemyśleć zawartość jego portfela. Bo zamiast rozmawiać o planach, zamiast dyskutować o pasjach, zamiast wymieniać chęć wzajemnej pomocy; wolimy plotkować… o innych. Zazdrość, hipokryzja. Takie trudne słówka teraz Krzysieńku się trzymają kurczowo naszych czasów. Doszłoby do tego jeszcze warcholstwo, egoizm i arogancja. Dużo by jeszcze wymieniać… No i nowa dewiza: nie narzekasz – nie żyjesz!

Co u Ciebie dobrego? … Uczymy Cię tego pytania, bo przecież nie przechodzi przez gardło, gdy wkoło tyle zła, przecież nie można się oszukiwać… Skoro wciąż chorują dzieci, umierają ukochani bliscy… Skoro praca nie daje ani pieniędzy, ani satysfakcji. Skoro polityka stroi nieustannie formę farsy, tragikomedii. A żartując na temat jabłek Putina, w głębi odpychamy nieodzowny strach, aby tylko na jabłkach się skończyło. Nie na granatach.

Nasza Smerfowa wioska się przetasowuje – łączymy się w kolory, w zasobności portfela, w poglądy. Papa Smerf nie istnieje w ogóle, albo wręcz przeciwnie – jest ich wielu – bo każdy na swój sposób kreuje swojego Nieomylnego, Niepodważalnego Wodza. Z kpiną patrzymy na Smerfetkę i Lalusia – nie uśmiechamy się do nich, raczej śmiejemy się z nich. Nie słuchamy Smerfa Ważniaka – i tak wiemy najlepiej. Za to – na rękach nosimy… Smerfa Marudę! Wiwat Maruda!

Co u Ciebie zatem dobrego, Synku? U Ciebie teraz samo dobre – „psecies wiecie”. Jesteś obok :-*

Co u nas dobrego? Nie przypominamy Smerfa Lalusia, po prostu nauczyliśmy się cenić życie takie, jakie ono jest – przeróżnokolorowe – z wdziękiem Smerfetki, w okularach Ważniaka, uciekając przed Klakierem, szukamy swojego Papy Smerfa. Nie chcemy Cię Kochanie przekonywać, że problemy nie istnieją – one są, martwią, nie dają spać… Ale sporą część z nich wymyślamy sobie sami. A czasem wystarczy te wymyślone przegonić odważnym uśmiechem, dołączając przekonanie, że „nie da się” nie istnieje.

A co u Was DOBREGO?

Mamy taki pomysł… Wyjdźmy ze swoich zgrzybiałych od często sztucznych smutków i zmartwień smerfnych chatek; stłuczmy szklaną kulę, w którą pakujemy swoją wioskę; idźmy zapukać dalej… Przez ekran monitora (fb) przecież nawet nie zorientujemy się, że ktoś zniknął, czy się pojawił – w jego domu zauważymy dopiero nową obecność lub nową pustkę. Emotikonka smutku, czy uśmiechu nie da nam usłyszeć ich brzmienia i prawdziwego powodu – spojrzenie pary oczu – tak! Poklepanie po ramieniu, ciepłe słowo, obecność… nie uleczą świata, ale uleczą czyjeś serce. Spontaniczna radość, niekontrolowany śmiech nas nie ośmieszą w oczach innych, ale pocieszą we własnym duchu. Chcemy zmienić świat? Zacznijmy od siebie!

Wyjdźmy z naszej wioski plotek i narzekań, swojego prywatnego Marudę niech każdy zostawi w lesie i… zapukajmy do zamku Gargamela, pytając: „Co u Ciebie… dobrego?”.

weekendzie

B jak Babcia

Kochany Krzysiu,

Najwyższa pora na nasz kolejny alfabetowy list do Ciebie. Tak, to prawda, że powinniśmy go już dawno napisać tutaj, ale przecież sam najlepiej wiesz, że z takimi Rodzicami jak my, to nawet najaktywniejsze Aniołki mają często trudno się wyrobić z dotrzymywaniem kroku 🙂 Dziękujemy Ci Kochanie, ze nadążasz – każdego dnia, nieustannie dając nam o tym swój znak – czasem dyskretny, a czasem z dość dużym przytupem :-*

Dziś wreszcie wieczór chwilowego zatrzymania się. A jak zatrzymania, to pierwsza i jedyna nasza myśl biegnie ku ukochanym Najbliższym. Więc B jak Babcia. A jak Babcia, to zawsze Dziadek. Pamiętasz ich, prawda? Czworo ukochanych, przekochanych i kochających najmocniej Ludzi, których – żeby było łatwiej Ci opowiadać – zamkniemy w słówku „Babcia”.

B jak Babcia. Kto to taki, Krzysiu? Tak, Ta, która nad Twoim łóżeczkiem robiła śmieszno-słodkie minki. Ta, która dokładniej niż najdokładniej przecierała Ci zupki. Ta, która nie liczyła kilometrów, które trzeba by było przejechać z mazowieckich stron, by być zawsze wtedy, gdy jej potrzebowaliśmy. Ta, która dumnie przedstawiała Twoją historię na całym Podkarpaciu. Ta, która czekała najcierpliwiej na moment trzymania Cię w ramionach. Ta, która była gotowa walczyć jak lew, gdyby tylko można było odwrócić diagnozy. Ta, która podtrzymywała nasze ramiona, gdy opadały z bezradności. Ta, która Ci śpiewała kołysanki z najszczerszym uśmiechem szczęścia, jaki kiedykolwiek wymyślono. Ta, która płakała cichutko w kąciku, co by nikt nie widział… Ta, która wierzyła najmocniej; ta, która nigdy nie zgasiła nadziei; ta, która wierzyła mimo wszystko… Ta, która nie zadawała pytań, a mówiła: „Jestem w Wami”. I była. I jest. I tak samo dziś kocha najmocniej, wierzy bezwarunkowo, patrzy cichutko z boku, z nadzieją – na nasze szczęście. I gdy będzie taka konieczność – będzie o nie walczyć. Bez skrupułów.

B jak Brawura. Babcia odważnie zdecydowała się odwrócić swoje życie do góry nogami. Była to bardzo odważna decyzja wielkiego serca. Potem Ty odwróciłeś nasze i jej życie do góry nogami – była to niespodziewana i bolesna decyzja, ale ją uszanowaliśmy. Teraz bierzemy udział w takiej turlance „do góry nogami, do dołu rękami” z obiema babciami, bez trzymanki, nie wiedząc co za zakrętem, ciągle obijając się o szpitalne korytarze… Kochanie, jeśli możesz… Jeśli i tak wszelka kolej rzeczy, zdarzeń, pożegnań, równowaga emocji została zachwiana – pozwól nam się tak turlać w dobrym kierunku, żeby już nikt nigdy nie płakał… za wcześnie; żeby na mecie był rodzinny dom pełen beztroskich, zdrowych (!), uśmiechniętych twarzy. Z tylko jednym pustym miejscem przy stole – ciągle najważniejszym, ciągle najsmutniejszym – Twoim.

B jak Bardzo Dobry Człowiek. Babcia, Krzysiu, to taka Osoba, która pewnie by Cię z uśmiechem wysłuchała jak jej uroczo tłumaczysz co to ”fejśbuk”, laptop, tablet, ale Ty i tak na koniec byś pewnie wiedział więcej od niej 😉 Babcia może i nie orientuje się w nowinkach z trendów fitness; nie ogląda off-owych, ekscentrycznych filmów; nie patrzy na markę metki na swetrze… Ale wiesz co, Krzysiu? Twoja Babcia nosi w sobie najbardziej dobrą markę wszech czasów, coraz rzadziej spotykaną – dobroć. A w dzisiejszym wielkim świecie, podwórkowym światku, blichtrze pokus, dobre serce to nie taka łatwa sprawa… Na szczęście, Słonko, jeśli lekcje dobroci są porządnie wykładane nam w praktyce przez całe życie, miejmy nadzieję, że zbierają one owoce takie, jakich oczekiwano. Choć przyznam Ci się Synuś, że jak patrzę na te spracowane ręce, błyszczące energią oczy, ponad-intensywną inicjatywę niesienia pomocy – tej wielkiej i tej dobrej, zaczynam się zastanawiać, czy teraz My-Mamy, kiedyś My-Babcie będziemy mieli tak samo wielki skarb Dobroci zamknięty w swoich sercach…? Pozwól, że to pytanie pozostawiam otwarte. Może za parędziesiąt lat wezwiesz nas do tablicy…, do odpowiedzi 🙂

Krzysiuniu, tak na koniec… B jak Babcia to… Bardzo Wielki Skarb! Dbaj o niego, plosiem 🙂 :-*

White table 011

A… jak ANULA.

Kochani, przerywamy na chwilkę zapowiedziany niedawno nasz alfabet. Tak samo jak wczorajszy wieczór przerwała okrutnie prawdziwa i smutna wiadomość. Tak jak podczas słonecznej niedzieli przerwały się nasze serca – z bólu i niedowierzania. Tak jak wczoraj niektórych najbliższych serca pękły…, bo jedno z nich… zatrzymało się na zawsze. Za wcześnie. Nie to. Nie tutaj. Nie teraz. Znów świat się pomylił.

Albo nie. Nie przerywamy alfabetu. Zaczniemy go tylko inaczej niż planowaliśmy – bez scenariusza, wbrew planom, niespodziewanie…, czyli dokładnie tak samo, jakim okazał się wczorajszy wieczór… Wieczór, w którym jedno najważniejsze, najpiękniejsze, najwartościowsze „A” zgasło…

A jak Anula – fajna, wesoła, normalna Dziewczyna z Sąsiedztwa… Być może dlatego wczoraj zamiast cicho westchnąć czytając komunikat o jej odejściu, większość z nas wzięła w ręce telefon i przekazywała innym… dławiącym głosem, z kręcącą się łzą w oku, dokładnie tak, jakby to był nasz bliski.

A jak Ambasadorka szacunku do prywatności. A jak Autentyczna wielbicielka ludzi i życia. A jak Anioł z temperamentnym ognikiem w oku. A jak Autobiografia: pisana dystansem do siebie, miłością do świata i inteligencją idącą w parze z zewnętrznym i wewnętrznym pięknem…

A jak Autorytet Żony i Matki. I w tym miejscu Ania pewnie wykreśliłaby wszelkie pozostałe peany, zostawiając tylko ten punkt. Rodzina to jej piedestał – niepodważalny. Nigdy nie zachwiał nim żaden blichtr salonów, czerwień dywanów, czy propozycje „nie do odrzucenia”. Można by powiedzieć łatwo: „przecież jest takich tysiące matek…”. No właśnie, chwila zastanowienia: czy naprawdę jest takich tysiące, gdzie „ja” jest zawsze synonimem „my”? Ta rola Ani wychodziła najlepiej, choć wcale nie najprościej, w niej czuła największe spełnienie, sens i niekończący się cel… Pewnie nieświadomie zadawała też podobny, piękny cel innym. Zupełnie przypadkiem oglądając dawno kiedyś TEN wywiad, będąc w ciąży, nagrałam go sobie na pamiątkę i spuentowałam jednym zdaniem: „Chcę być właśnie TAKĄ Matką, TAKĄ Żoną”…

I wreszcie A jak Aktorka… Tę rolę przypisywała sobie jako ostatnią, choć wielu twierdzi, że jej półki powinno ozdabiać wiele cennych nagród filmowych. Wiele scenariuszy już odegrała, wiele na nią jeszcze czekało… Nagle podrzucono jej ten najtrudniejszy, ten prawdziwy, od Reżysera, któremu nie da się odmówić… I choć kiedyś nieopatrznie przepowiedziała sobie jego punkt kulminacyjny, to do końca wszyscy wierzyliśmy, że to będzie dobre zakończenie. Tymczasem jej nazwisko zamiast stać obok Wielkich – nominowanych do np. Oscara, dziś wspominane jest obok innych Wielkich – Patricka Swayze, Steve’a Jobsa – którzy tak samo jak ona, nie zdążyli odebrać nagrody…

No właśnie… Czytamy wszędzie: „przegrała/przegrali walkę z rakiem”. Jakie to smutne i niedorzeczne. Czy można mówić o przegranej na polu bitwy, gdzie spotyka się przede wszystkim nadludzkie siły, najprawdziwszy heroizm i najczystsze intencje życia…? Czy można mówić, że przegrali Ci, których zabrało tsunami albo przykryły gruzy WTC? Czy przegrał ten, którego śmiertelnie potrącił samochód? Czy przegranym jest naprawdę ten, na którego i jego najbliższych spada ciężar z góry nieuleczalnej choroby? Rak to zew natury, a właściwie akt jej ogromnego wynaturzenia – wbrew postępom, mądrym głowom, nowym lekom wciąż zbiera za duże żniwo – nie wybierając tylko tych gorszych dusz, od tych pełnych dobroci…, nie oddzielając pięknych serc, od tych, gdzie ich czasem właściwie brakuje… Dlatego nie mówmy o przegranej. Tak, życie to walka. Czasem walka o życie. A „walczyć” to znaczy „wierzyć do końca w wygraną” – wierzyć z dziecięcą naiwnością, wierzyć w ciemno, po swojemu… Ale umrzeć to nie przegrać. Przecież Ania wygrała. Dosłownie rozumując, być może wygrała kilka miesięcy dłużej, niż było jej dane. Jednak tak naprawdę największe zwycięstwo odniosła swoją sztuką życia – pełną szczerej radości, wypełnionej po brzegi miłością do bliskich, przypieczętowaną poczuciem świadomego spełnienia się.

Od wczorajszego wieczora może ktoś tak jak ja zatrzymał się na chwilkę, zresetował swoje „tu i teraz”, też przemknęło przez myśl: „a jeśli mnie wręczą też taki scenariusz?”… Jutro, pojutrze wszystko ucichnie, znikną nagłówki, wszystko wróci do normy, show must go on… Znowu zaczniemy narzekać, że zimno; że nie dostaliśmy podwyżki; że dziecko się przeziębiło, że wakacje daleko… Dopóty, dopóki znów świat nie zatrzyma się w popłochu czyjegoś odejścia, czy jakieś innej tragedii pytając: „gdzie ja jestem w moim życiu?”. My już przebrnęliśmy przez brutalną lekcję i bardzo dosłownie wiemy, co „tu” i co „teraz”.”Tu” – jest miłość, jest nas dwoje, jest dom, powoli odbudowywany z gruzów… „Teraz” – jest zdrowie, jest uśmiech, jest odwaga bycia optymistą…

A co „Tam”? Dziś przejeżdżając rowerem przez krakowskie Błonia, spojrzałam przed siebie: na horyzoncie rześka, tajemnicza mgła zmierzchu, wokół jeszcze jaskrawa zieleń już jesiennej trawy… I pomyślałam: „Krzysiu, Aniu…. Jak TAM u Was musi być pięknie…”. Odpoczywajcie… I opiekujcie się nami. Tu – Matka opiekuje się dziećmi, Rodzice – synkiem. Tam – Wasze role się zrównały – i Dorośli, i Dzieci opiekują się Tymi, co zostali… I niby powinno nam być z tym przekonaniem łatwiej, wręcz wygodniej żyć, wierząc, że Ktoś „odgórnie” o nas dba, że czuwacie… A jednak… Jarek musi znaleźć siły posprzątać gruz i zacząć budować Wasz dom na nowo. Oliwia, Szymuś i Jaś swoje wołanie „mama” odbiją echem od ścian… My Krzysiowego „Mamo” nie usłyszymy nigdy… A jednak… tak po ludzku smutno. A jednak… tak bardzo tęskno. A jednak… ten ból nie gaśnie.

1010781_744122825661430_8668341556514923266_n

P.S. Zamiast trzech linijek wspomnienia i współczucia zostawionych na facebooku, zostawiam może i trzysta… I to ciągle mało. I ciągle niezbyt zgrabnie. I ciągle niewystarczająco pięknie jak sobie na to (w moim przekonaniu) zasłużyła…

A… jak ALFABET

Depakine, Lignokaina, filterek Portex, obwód, niska wentylacja wydechowa, SpO2, Clonazepam, bolus, zgłębnik dożołądkowy, FL, Vtt, aspirat, posocznica, dekaniulacja, herpes, burleska, Costello, VSD, mioklonie, Keppra, vascuport…

Znacie wszystkie te słówka?… A Krzyś zna. Kosmos, nie? Prawdziwy mikro/makrokosmos, w którym tkwił nasz synek w ubiegłym roku. Najpierw w szpitalu – gdy medyczne głowy rzucały nad jego łóżeczkiem coraz to (także dla nas) dziwniejsze hasła. Musieliśmy uczyć się szybko. Ekspresowy kurs zapamiętywania. Potem w domu – mimo, że pojawiła się obok grzechotka, milusi miś, kolorowa karuzela, czułe słówka, nie uciekliśmy od rozbudowywania niechcianego, a jednak potrzebnego słownika pojęć nieznajomych zdrowemu światu. I słusznie, że nieznajomych. I nigdy nikomu nie życzymy, aby musiał się ich uczyć w takim trybie jak nasz. Jeśli ktoś ciekawy – zawsze lepiej kliknąć w Wikipedię.

W tym roku postanowiliśmy nadrobić zaległości. Powoli zapominamy, jakim roztworem przemywało się skórę wokół rurki, musielibyśmy sobie przypomnieć kolor używanych cewników, mylą nam się tak pożądane kiedyś nazwy lekarstw. Pamięć wypiera to, co złe. Tęsknota przynosi to, co dobre…

I tak zastanawiając się, o czym by chciał teraz przeczytać czy usłyszeć nasz Krzyś, zrodził się nowy pomysł na cykl wpisów pt. ALFABET.

Nie będzie w nich ani słowa o medycynie; ani słowa ze słownika pojęć zakazanych dla beztroskiego świata. Nasz Krzyś przekroczył już wszelkie limity wiedzy na temat zdrowia, a właściwie jej wszelkie obszary, gdzie może ono szwankować. Za dużo też nasłuchał się dorosłych rozmów o życiu i śmierci. Niepotrzebnie patrzył na sprzęty i czynności, które najlepiej by było, aby w ogóle nie musiały być nigdy wymyślone i potrzebne.

Tej jesieni, wierząc, że nasz Aniołek i tak doskonale wie, o czym sobie myślimy (niejednokrotnie nas w tym już utwierdził!), opowiemy Krzysiowi o wszystkim tym, o czym tak bardzo chcieliśmy mu powiedzieć jeszcze tutaj, bezpośrednio, ale nie zdążyliśmy… Nie wiemy jak on teraz widzi świat. Jednak wiemy jakim chcielibyśmy, aby go zobaczył, zapamiętał. Nasz świat – najzwyklejszy ze zwyklejszych, jemu jednak wciąż nieznany. Opowiemy w zaplanowanej kolejności – alfabetycznej. A opowieści nasze będą miały formę listów – listów do Nieba.

Zatem, „Listy do K.” już niebawem…

Dziękujemy, że jesteście ciągle z nami… :-*

Autumn-Swing-Small

Bo jak śmierć potężna jest miłość… Miłość Matki!

Mamo, mamusiu, mamcia, mateńko… Jest taki dzień, kiedy te słowa wymawia się częściej, głośniej, świadomiej… Jest taki dzień, kiedy brzmią one tonem cieniutkich, dziecięcych głosików albo powagą, rozrzewnieniem dojrzałego głosu… Bo wszyscy jesteśmy dziećmi. Bo spora większość z nas najpiękniejsze wspomnienia z dzieciństwa zawdzięcza Mamie. Bo absolutnie każdy dochodzi kiedyś do wniosku, że „mama” to nie tylko więź rodzina, to nie tylko rola do odegrania, to nie tylko praca na pełen etat poza tą zawodową… Ale to nie będzie wpis jakich wiele z okazji dzisiejszego Święta. Nie będzie o wychwalaniu Mam i nawoływaniu dzieci, by kochały je nie tylko od święta… Będzie za to o znaczeniu słowa „Mama”, kiedy to nazwanie Kogoś nim jest największym wyróżnieniem, jakie nas – kobiety może spotkać .

Mamo, mamusiu, mamcia, mateńko… A co jeśli zamiast tego zwrotu, często okraszonego słodkim grymasem, prośbą o pomoc albo najszczerszym uśmiechem słyszymy ciszę?… Niełatwo jest być Aniołkową Mamą. Niełatwo mijać place zabaw i w wyobraźni jedynie domyślać się ulubionej karuzeli Krzysia… Niełatwo wspominać najnaturalniej jak potrafimy o swoim dziecku w większym gronie, gdy zapada niezręczna cisza… Niełatwo swobodnie, po prostu rozmawiać o dzieciach i rodzicielskich problemach z innymi, jeśli jesteśmy świadome, że wzbudzamy zakłopotanie: bo nie wypada zagadnąć o synka, skoro go nie ma…, bo nikt nie chce wywoływać łez albo się dziwi, że jest ich zbyt mało… A zamiast nich? Radosna, pełna emocji i przejęcia opowieść o jednej z naszych np. „krzysiowych” przygód. Tak… my Aniołkowe kochamy rozprawiać o swoich brzdącach – przecież byłyśmy w ciąży i miałyśmy humory, smaki, lęki; nie spałyśmy po nocach walcząc z zasadami laktacji; wędrowałyśmy po forach szukając który wózek, jaki kocyk, gdzie po najlepsze pampersy… Tak, jesteśmy naznaczone zdecydowanie zbyt krótkim stażem macierzyństwa. A po to by rachunek się zgadzał – dostałyśmy bardzo ciężki bagaż doświadczeń na start, aż do mety – przy której tak bardzo nie chciałyśmy widzieć żadnych chorągiewek, że to już… Tak, nasze dzieci czasem nie powiedzą nam dziś standardowych życzeń, nie wręczą laurki, nie zaśpiewają piosenki… Za to nasze dzieci spełnią nasze życzenia – nie tylko dziś, ale zawsze. Bo nasze dzieci są – tylko w takiej innej, może niewygodnej dla niektórych, a dla nas ciągle najważniejszej postaci. Są nasze. A my jesteśmy dalej mamami, takimi na 100%, mając okazję się spełniać zawsze w naszej roli – myślą, wiarą oraz dyskusją – o naszym wyjątkowym dziecku, laktacji, wózku, pampersach…

Mamo, mamusiu, mamcia, mateńko… A co jeśli słowa te wypowie cichy szept? Co wtedy poczujemy? Co czujemy myśląc sobie „jestem Matką”? Ktoś mądry powiedział mi ostatnio, że to nie tylko matka rodzi dziecko, ale dziecko rodzi matkę… Jakim był Krzyś – wiem. Jaką on mnie widział – nie mam pojęcia. Jednak gdy jakaś rola człowiekowi jest dana, a potem zabrana, to zawsze lubimy ją podsumowywać. Szczególnie, jeśli chodzi o intensywny, a relatywnie krótki odcinek czasu. I cofając się myślami wstecz już wiem, że bycie mamą, to nie tylko danie życia…, a raczej to nie tylko danie jednego życia… Dajemy także szansę sobie na drugie, inne, bogatsze życie. Bo bycie mamą uczy pokory: wtedy, gdy zamiast własnych zajęć, trzeba gotować zupkę lub wtedy, gdy pierwsze kroczki zajmują trochę więcej czasu, niż byśmy sobie tego życzyli… Bycie mamą uczy determinacji: nieodgadnione siły walczą o lepiej napisany sprawdzian w szkole albo o jedną konsultację specjalisty więcej w szpitalu… I wreszcie – bycie mamą uczy miłości: tej największej, gdy zaczynamy kochać właściwie już „w ciemno” głaszcząc powiększający się brzuch, a potem opiekujemy się bezwarunkowo, aż do końca jego/jej albo swoich dni…

I już dziś wiem, że kiedy to moje dużo dłuższe niż Krzysia życie skończy swój bieg; nieważne co wyryją mi na płycie: specjalista, inżynier, zdobywca takiej czy owakiej nagrody, profesor czy „no name”… Najważniejsze, że w moim sercu pozostanie zawsze najważniejsza rola życia pt. „Mama Krzysia”. I nieważne co kiedykolwiek, gdziekolwiek się jeszcze wydarzy – zawsze to z niej jestem i będę bardzo dumna! I właśnie dziś chcę to wykrzyczeć. I takiej dumy właśnie życzę każdej Mamie… Dumy Bycia Mamą.

Synu, syneczku, synku… dziękuję Ci za zaszczyt dania Ci życia i dziękuję za życie, które Ty mi dałeś… Nie zamieniłabym go na żadne inne.

 

Mamcia.

 Image

 

 

WIELKANOCNY RESET

Zastanawialiście się kiedyś jak wyglądają Święta w Niebie? My już raz kiedyś próbowaliśmy… Teraz zaglądamy ponownie gdzieś TAM, gdzie nic nie widać, nic nie słychać, a jednak COŚ jest… Bo TAM coś na pewno jest – zbyt wiele religii nie może się mylić…, a w całym, wielkim świecie wokół, czy w naszym prywatnym mikrokosmosie jest zbyt wiele nadzwyczajnie dziwnych zbiegów okoliczności, które zwyciężają nad zaciśniętymi przecież nie raz wargami buntu niewiary, prawda?

Dziś w wigilię Wielkiej Nocy, gdzieś TAM ważny KTOŚ nieważne czy siedzi na tronie, poduszce, krześle czy chmurze… Ważne, że otoczony jest milionami przyjaznych, dobrych, dziecięcych i dorosłych twarzy. Nie ma przerysowanego cierpienia; karykaturalnego regulaminu co wolno, a co zakazane;  przedświątecznego zmęczenia… Jest za to niewiarygodny spokój i ogromna zaduma. Nawet małe, rozbrykane na co dzień Aniołki siedzą cichutko w kręgu i słuchają… Bo trwa dyskusja, taka nadziemna konferencja, miliony pytań i te same odpowiedzi, dające dalej do myślenia… Czas podsumowań, odpowiedzi na pytanie: „po co to wszystko?”, czas wspomnień, czas na „reset”.

– A dlaczego był krzyż? – dopytywały ciągle nie mogące uwierzyć w Historię najmłodsze Aniołki.

– Jak to jest zmartwychwstać? – dopytywali bardziej Wtajemniczeni Starsi.

– A dlaczego jajka-pisanki i akurat zajączki…? – wtrąca nasz ciekawski Maluszek-Krzysiulek? 🙂

A ciągle ten sam, mądry, spokojny i niewiarygodnie ciepły Głos im odpowiadał, opowiadał, tłumaczył… Co? Nie nam znać jeszcze te odpowiedzi. Możemy się tylko ich domyślać – na własny rachunek, we własnym sumieniu, na własny użytek…

My rok temu, dokładnie w Wielkanoc, przeżyliśmy najprawdziwsze z prawdziwych Triduum Paschalne, gdy kroczyliśmy na cieniuśkiej granicy między krzyżem, a Niebem. Krzyś zwyciężył. Jednak niespełna 2 miesiące później, TA granica została przekroczona. I nie było zmarwtychwstania. I żaden kamień nie został odwalony…

Śmierć najbliższej, najukochańszej osoby to też taki „reset” – brutalny, najczęściej z zaskoczenia, gdy nikt nie pyta o zdanie… Prawie taki sam jak Ten, który obchodzimy w każdy Wielki Piątek, co roku…

A niedziela? Niedziela to odwalanie głazu. To zmartwychwstanie. Każdego z nas! Skoro nie może być namacalne, niech będzie duchowe, wewnętrzne. Niech będzie! Bo każdy „reset” wiele zabiera, ale też wiele daje… Wiemy coś o tym, aż za bardzo. I nawet jeśli rachunek zysków i strat nie jest sprawiedliwy, to niech pcha nas zawsze do przodu ta nowa siła: wiary, nadziei i miłości. Odwalmy głaz błahego, ciągłego niezadowolenia, pychy, egoizmu. Zresetujmy myślenie na to wiosenne: pełne sił, radości, serdeczności. Skoro trudności są, były i będą, a krzyż nie zniknie, to wykorzystajmy jego sens: ŻYJMY PIĘKNIE TO ŻYCIE – tu i teraz, takie jakie jest! 🙂

Myślicie, że właśnie takie „Krzysio-Lekcje” wysyłane są do nas z „resetowej” konferencji TYCH DNI? 😉

KOCHANI NASI!

WRAZ ZE ZBLIŻAJĄCYM SIĘ ŚWIĘTEM WIELKIEJ NOCY ŻYCZYMY WAM DUŻO ANIOŁKOWEJ POMOCY 🙂

Życzymy WIARY, szczególnie wtedy, gdy coraz o nią trudniej…

Życzymy NADZIEI, wtedy, gdy czasem jest pod górkę…

Życzymy MIŁOŚCI – niech napędza nasze Rodziny, Bliskich, Przyjaciół, nas i świat…

Życzymy życiodajnego, pozytywnego „resetu”! 🙂

Rodzice Krzysia

 

14-04-13 Hulda Klager Lilac Gardens-4

Z serii: Walentynkowe rozmowy z Niebem…

 – Krzysiu…, czym jest właściwie ta miłość?

– Mamuś, miłość, to żeby być, mimo wszystko… Obok. Zawsze.Wszędzie.

– Krzysiu, ale czasem nie da się być „zawsze”, „wszędzie”… I jeszcze „obok”.

– A właśnie, że się da! Bo „wszędzie” możesz być nie tylko stópką, ale myślą, uśmieszkiem, smutaskiem, uf…ufnością, tęsknieniem. Dołączasz właśnie wtedy z tym „obok” do kogoś, kogo kochasz. Wtedy serduszko Ci tak się troszkę ściska, robi się cieplutkie. „Zawsze” jest za to wtedy, kiedy czujesz, że musisz właśnie tak do kogoś powędrować – przytulić się na kanapie, czy też polecieć myślą helikopterem na koniec świata…

– Kochanie, a czy fajna jest ta miłość?

– Jak ktoś dobrze ją doprawi to jest smaczna, Mamuś.

– Jaka Maluchu, smaczna?

– Tak. Jak jest za dużo słodka – to  niezdrowo przecież. Jak zbyt dużo łezek ją zalewa – słona się robi. [Krzyś marszczy nosek]

– Krzysiu…, a czy takie maluśkie dzieci potrafią już kochać?

– Mamuś, Maluszki kochają najmocniej właśnie…

– A dlaczego tak sądzisz?

– No bo… zobacz, to takie proste: nie umiemy zbyt dobrze liczyć, analizować, nie wiemy za bardzo co to znaczy to trudne słowo „duma”, krzyczymy tylko jak jesteśmy głodni albo jak mokro, ot takie jedyne foszki… I nasza miłość jest też najświeższa.

– Krzysiu, najświeższa?

– Tak Maminka, przyniesiona stamtąd, gdzie się rodzi dusza… A tam powstają same najpiękniejsze sprawy. Taka sytuacja… Coś przecież już o tym wiem, prawda?

– To znaczy synku, że moja miłość jest już… nieświeża, przeterminowana…?

– Nie Mamuś, ale troszkę ją zapominasz. Widzisz, Tata może chciałby jakąś romantyczną kolację wreszcie. A Twój dawny Przyjaciel czy najfajniejsza Koleżanka – czeka na niecodzienne, miłe słowo. A Babcia z Dziadkiem – przytuliłaś ich dziś? No… odkurzaj tę miłość plosem. Jeśli nie masz czasu na co dzień, to właśnie dziś… zamiast narzekać, że „znów są Walentynki”…

– Oj, Krzysiu, ale Ty się mały mądralka zrobiłeś… 🙂

– Mamcia, pokazuję tylko jak bardzo Was kocham… Wreszcie mogę – bo wiesz, wcześniej było mi ciężko…

– Krzyś, Ty o każdy poranek więcej z nami dawałeś największy dowód miłości, synku. Byłeś. Obok. Zawsze. I mimo wszystko.

– A bo wtedy to Ty mi powtarzałaś: „Bo miłość jest wtedy, kiedy się kogoś lubi… za bardzo”*). Ja wszystko pamiętam! Nawet gdy nie wszystko z tego rozumiałem, to wtedy mój ulubiony miś **) się tak niewidzialnie słodko do mnie uśmiechał i przytakiwał… 😉

– Dobrze, Kochanie. Ciepłe słowo dla Bliskich nam już tutaj jest :-* Przytulaski najpotrzebniejsze były. Teraz chodź, pomożesz Mamie przyrządzić tę kolację dla Taty. Ty zapalasz świeczki.

– Tylko plosem, nie celwone… 😉 :-*

Psst… Kochani Nasi, duużo MIŁOŚCI – tej Widzialnej i tej Niewidzialnej…! :-* 🙂

ImageNasz AMORek – Krzyś!

*) „Kubuś Puchatek – powieść Alana Alexandra Milne’a

**) ulubiony miś Krzysia (dla Niewtajemniczonych) = Kubuś Puchatek

Był leżak. Było cudownie. Był…

Dziś, a właściwie w tych dniach u nas bardziej tęskno niż zazwyczaj… I nie obędzie się bez oglądania wstecz… Jeśli znów pozwalamy sobie na nasze zbytnie sentymenty – przepraszamy, ale czasem wszystko staje się silniejsze od nas. Ze spędzonego naszego wspólnego czasu z Krzysiem wyryło się nam w sercu wiele dat: niektóre już sobie tutaj przypominaliśmy, inne pewnie przypomnimy kiedyś, a jeszcze inne być może na zawsze upamiętnimy milczeniem… Dziś także jest ten dzień kiedy zwycięża wspomnienie… Dokładnie rok temu, po wielu niekończących się miesiącach trudu, walki i nienazwanej rozmiarami tęsknoty…  zostaliśmy z Krzysiem na noc. Został przeniesiony na oddział zwykły – wstęp dla rodziców dozwolony całodobowo. I zostawaliśmy tak z sobą na kolejny dzień. I na kolejną noc… I potem na kolejne najpiękniejsze dni i cudowne noce w domku… Myśleliśmy, że już tak będzie, że na długo, że na zawsze… Jacy my wtedy byliśmy szczęśliwi! Tak, szczęśliwi! Tak po prostu.

Nasze „na zawsze” trwało do końca maja, gdzie znów nas rozdzieliły metalowe, szczelne, zimne, bezduszne śluzy wejścia na oddział Intensywnej Terapii.
Dziś ciągle oddzielają nas od Krzysia jakieś drzwi – nic przez nie nie widać, często jak się bardzo chce – można usłyszeć, poczuć… Przecież… „Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu. Prawdziwie się widzi tylko sercem”. Krzyś był, jest i będzie niepodważalnym, jedynym, naszym „Najważniejszym”. Tylko czasem ta nasza „widoczność” zostaje zaburzana, bo… czasem jeszcze serce płacze.

Dziś, siedzę w ciepłym domku na wygodnej kanapie… A marzę? Marzę o twardym leżaku w półmroku oddziałowego pokoju, gdzie usypiam na ręku naszego synka jak rok temu… Ot, takie marzenie.

 

IMG_5895-300x200