– A jeśli pewnego dnia będę musiał odejść? – spytał Krzyś, ściskając Misiową łapkę. – Co wtedy? – Nic wielkiego – zapewnił go Puchatek – Posiedzę tu sobie i na Ciebie poczekam. KIEDY SIĘ KOGOŚ KOCHA, TO TEN DRUGI KTOŚ NIGDY NIE ZNIKA.
Gdy ktoś zapyta nas co robiliśmy dokładnie o tej porze rok temu… z najgłębszego snu wyrwani odpowiemy: WNIEŚLIŚMY W RAMIONACH NASZEGO SYNKA DO DOMU… DO DOMU!
A wszystko wokół było wtedy takie malutkie… My – najszczęśliwsi! Na pamiątkę:
– DLA CIEBIE, KRZYSIU-RYCERZU –
– ku pamięci, ku tęsknocie, ku miłości…, mimo, że czasem wciąż „nie mogę uwierzyć, że… byłeś. Że… Cię nie ma.”
Kochani, nie będziemy dziś owijać w bawełnę, bo za bardzo się cieszymy i jednocześnie stresujemy 🙂 A i tak wiemy, że długo trzymaliśmy Was w niepewności… Tak, pisanie, umowy, rozmowy, negocjacje, dogrywanie końcowych spraw z Wydawnictwem trwały długo, ale dziś mamy oficjalne potwierdzenie:
KSIĄŻKA „RYCERZYK” W NAKŁADZIE WYDAWNICZYM UKAŻE SIĘ NIEBAWEM… CELUJEMY NA PIERWSZY DZIEŃ WIOSNY! (rocznica I Urodzinek Krzysia świętowanych w domku!) 😀
Odliczanie -start!… 21.03.2014 *)
Jeszcze wiele przed nami nieprzespanych nocy, ostatnich poprawek, poszukiwań Patronów, łamigłówek, ale jedno jest pewne: nasz „Rycerzyk” będzie mógł trafić w normalnej cenie, formie, trybie sprzedaży do absolutnie KAŻDEGO kto tylko będzie chciał go przeczytać… 🙂 Ku pamięci… :-*
I całe to pozytywne „zamieszanie” jak zwykle zawdzięczamy tylko i wyłącznie Wam, Kochani Przyjaciele Krzysia. Gdyby nie Wasza zaskakująco pozytywna reakcja na grudniowe albumowe wydanie „Rycerzyka”, nigdy by nam nie przyszło do głowy, aby potem szukać wydawnictw, planować wielki nakład…, a przyszło w momencie, gdy zastanawialiśmy się jak to napisać/powiedzieć, że wtedy mieliśmy tylko książek-albumów sztuk… 5 😉
Co do zawartości książki, pozostajemy wierni jej treści oraz jej niezwykle nam bliskiej okładce, którą już dobrze znacie. Natomiast będzie też pewna „nowość”, której nie znajdzie nikt w edycji grudniowej. Do książki odważyliśmy się wpleść pewien własnoręcznie napisany, dość niecodzienny scenariusz… 😉
I najważniejsze – oczywiście cel sprzedaży książki nie wyobrażamy sobie aby był jakikolwiek inny jak charytatywny – cały zysk ze sprzedaży książki przekażemy Choruskom-Maluszkom (szczegóły wkrótce).
Wszelkie nowe, ważne informacje, jakie będą do nas napływać w związku z wydaniem – będziemy przekazywać na bieżąco.
A póki co, trzymajcie kciuki, żeby wszystko poszło po naszej optymistycznej myśli i żeby „Rycerzyk” nasz przekazywał dalej swoją ważną Lekcję każdemu, kto zechce przytulić go mocno do serducha… :-*
Właśnie wróciłeś z pracy, wygodny dom, bluza, obiad, herbata + książka/babski magazyn/bajka dla dzieci. Przed nami piękny, rodzinny, spokojny weekend. A my robimy znów dryń dryń: kolejna RAP-owa przypominajka! W tym miesiącu także trzeba pomóc dzieciakom! Żeby… czuć się spełnionym, spokojnym w sumieniu, uskrzydlonym! Tak, poMOC uskrzydla, prawda? 🙂 Poczujmy TO! Krzyś obiecuje „dodać skrzydeł” wątpiącym w TO 😉
Niewidoczny Dyrygent…
Nasz Krzysiulek dziś postanowił, że nie odda batuty, ale oszczędzi gardełka naszej wirtualnej a’capelli i znalazł świetny podkład muzyczny – pierwszą dopasowaną stylistycznie naszemu wydarzeniu piosenkę, która zagra Wam poniżej tego wpisu. Chyba nie bez powodu nasz synek wybrał właśnie tę piosenkę, bo przecież jakże ona jest prawdziwa i on coś o tym wie:
„Zobacz! Ile miłości w każdym człowieku, nie jeden by chciał przeżyć choć pół wieku, i nie jednemu od wielu lat najbliższych ziomów brak, ciężko pogodzić się z tym, ale mimo tego ja i tak:
Jestem tego pewny, w głębi duszy o tym wiem, że gdzieś na szczycie góry, wszyscy razem spotkamy się. Mimo świata który kocha i rani nas dzień w dzień, gdzieś na szczycie góry wszyscy razem spotkamy się.„
Tak, ten sam Mati, który Przyjacielem Krzysia był, jest i będzie. Choć chłopcy się nigdy nie poznali osobiście, to Krzyś zawsze mógł liczyć na Rodziców Dzielnego Mateuszka, przybiegających słowem, myślą i czynem z dobrą radą, ważnym wsparciem, potrzebnym sprzętem… Choć Mateuszka mięśnie odmawiają posłuszeństwa, bo rdzeniowy zanik mięśni niestety bywa niezwyciężony, to główka 5-letniego Księciunia pracuje na najwyższych obrotach i chciałby on tyyyle nam mądrych rzeczy powiedzieć… oka mrugnięciem. A żeby tak się stało: żeby umożliwić komunikację Matiego z jego najbliższymi, potrzebny specjalistyczny sprzęt wart bagatela… kilkadziesiąt tysięcy złotych. Potrzebne więc choć najmniejsze wsparcie w kluczowej sprawie: „usłyszeć” potrzeby, uczucia, opowiastki własnego dziecka… bezcenne, prawda? 🙂
Pora na… RAP!
Niebieskooki przesłodki książę
Najchętniej nie odrywałby wzroku od książek,
Kocha rozmowy, zabawy, igraszki,
Wszystko czasem lepiej niż dorosły rozumie,
oprócz swojej choroby zakładającej przeróżne, smutne, trudne maski.
powieką mrugnąć, wprowadzając niewyobrażalne szczęście, nową moc.
Niby niewiele, a czasem znaczy wszystko.
Pójdźmy WSZYSCY na koncert z biletem,
aby wbić kij w poMOCY I DOBROCI mrowisko!
Bilet wstępu na nasz „koncert RAP”:
Jak zawsze – do „nabycia” bez wychodzenia z domu!
Koszt – 5 zł – nie mniej, nie więcej! Czy pojedynczo, czy rodzinnie – jak tylko chcecie, jak możecie…
Gdzie nabyć? Wpłat należy dokonać na SUBKONTO Mateuszka (różowa ramka NA DOLE artykułu o chłopcu, jako odbiorcę podajcie: Stowarzyszenie Pomocy Szkole „Małopolska”).*
*) Przepraszamy, że nie ułatwiamy Wam zadania i nie podajemy bezpośrednio numeru subkonta Dziecka, któremu pomagamy w danym miesiącu. Bardzo byśmy chcieli, ale w myśl prawa, podanie numeru konta wraz z apelem pomocy świadczy o zbiórce publicznej, której my tutaj nie organizujemy, bo nie jesteśmy Fundacją. Jesteśmy tylko „krzysiowe małe co nieco” 😉 Jesteśmy od dobrej inicjatywy kliknięcia w link i… przecież wiecie co dalej 😉 :-*
**) Pamiętajcie, nasza sala koncertowa jest ogromna – może pękać w szwach! I co najważniejsze – bilety można nabyć 24h, 7 dni w tygodniu! „Piątaki” możecie tym samym wpłacać caaały kolejny miesiąc – do następnego RAP-u, tylko czasem co się odwlecze… to uciecze 😀
– Mamuś, miłość, to żeby być, mimo wszystko… Obok. Zawsze.Wszędzie.
– Krzysiu, ale czasem nie da się być „zawsze”, „wszędzie”… I jeszcze „obok”.
– A właśnie, że się da! Bo „wszędzie” możesz być nie tylko stópką, ale myślą, uśmieszkiem, smutaskiem, uf…ufnością, tęsknieniem. Dołączasz właśnie wtedy z tym „obok” do kogoś, kogo kochasz. Wtedy serduszko Ci tak się troszkę ściska, robi się cieplutkie. „Zawsze” jest za to wtedy, kiedy czujesz, że musisz właśnie tak do kogoś powędrować – przytulić się na kanapie, czy też polecieć myślą helikopterem na koniec świata…
– Kochanie, a czy fajna jest ta miłość?
– Jak ktoś dobrze ją doprawi to jest smaczna, Mamuś.
– Jaka Maluchu, smaczna?
– Tak. Jak jest za dużo słodka – to niezdrowo przecież. Jak zbyt dużo łezek ją zalewa – słona się robi. [Krzyś marszczy nosek]
– Krzysiu…, a czy takie maluśkie dzieci potrafią już kochać?
– Mamuś, Maluszki kochają najmocniej właśnie…
– A dlaczego tak sądzisz?
– No bo… zobacz, to takie proste: nie umiemy zbyt dobrze liczyć, analizować, nie wiemy za bardzo co to znaczy to trudne słowo „duma”, krzyczymy tylko jak jesteśmy głodni albo jak mokro, ot takie jedyne foszki… I nasza miłość jest też najświeższa.
– Krzysiu, najświeższa?
– Tak Maminka, przyniesiona stamtąd, gdzie się rodzi dusza… A tam powstają same najpiękniejsze sprawy. Taka sytuacja… Coś przecież już o tym wiem, prawda?
– To znaczy synku, że moja miłość jest już… nieświeża, przeterminowana…?
– Nie Mamuś, ale troszkę ją zapominasz. Widzisz, Tata może chciałby jakąś romantyczną kolację wreszcie. A Twój dawny Przyjaciel czy najfajniejsza Koleżanka – czeka na niecodzienne, miłe słowo. A Babcia z Dziadkiem – przytuliłaś ich dziś? No… odkurzaj tę miłość plosem. Jeśli nie masz czasu na co dzień, to właśnie dziś… zamiast narzekać, że „znów są Walentynki”…
– Oj, Krzysiu, ale Ty się mały mądralka zrobiłeś… 🙂
– Mamcia, pokazuję tylko jak bardzo Was kocham… Wreszcie mogę – bo wiesz, wcześniej było mi ciężko…
– Krzyś, Ty o każdy poranek więcej z nami dawałeś największy dowód miłości, synku. Byłeś. Obok. Zawsze. I mimo wszystko.
– A bo wtedy to Ty mi powtarzałaś: „Bo miłość jest wtedy, kiedy się kogoś lubi… za bardzo”*). Ja wszystko pamiętam! Nawet gdy nie wszystko z tego rozumiałem, to wtedy mój ulubiony miś **) się tak niewidzialnie słodko do mnie uśmiechał i przytakiwał… 😉
– Dobrze, Kochanie. Ciepłe słowo dla Bliskich nam już tutaj jest :-* Przytulaski najpotrzebniejsze były. Teraz chodź, pomożesz Mamie przyrządzić tę kolację dla Taty. Ty zapalasz świeczki.
– Tylko plosem, nie celwone… 😉 :-*
Psst… Kochani Nasi, duużo MIŁOŚCI – tej Widzialnej i tej Niewidzialnej…! :-* 🙂
Nasz AMORek – Krzyś!
*) „Kubuś Puchatek” – powieść Alana Alexandra Milne’a
Pamiętacie jeden z ostatnich linków poleconych Wam na fanpage’u Krzysiowe małe co nieco – piękną opowieść, której końcówkę zacytowaliśmy powyżej? Tak, zdrowy chłopczyk w chorym – niepełnosprawnym zobaczył… orła. Oczami wyobraźni widzę nasz spacer z Krzysiowym wózkiem, prawdopodobnie wypełnionym po brzegi sprzętem i… te spojrzenia – zdziwienia, czasem współczucia, czasem udawania, że „się nic/nikogo nie widzi”… A jakże bym chciała kiedyś dożyć spaceru, kiedy nasz Krzysiulek nie tylko tutaj – na blogu, czy przez najbliższych nazywany był Rycerzem, ale także przez jakiegoś zdrowego, obcego nam, radosnego dzieciaka, który zajrzałby do naszego wózka i się szeroko, szczerze, spontanicznie uśmiechnął… z podziwem.
Nie, nie jesteśmy święci. Też kiedyś zdarzało się, że podświadomie odwracałam wzrok widząc wózek inwalidzki, czy nietypowe rysy twarzy napotkanego dziecka… Też się dziwiłam, też „unikałam tematu”, prawdopodobnie nie w złej wierze, ale „żeby nie robić przykrości”. I pewnie gdybym miała zdrowe dziecko, nie zależałoby mi szczególnie, aby wtajemniczać go w świat chorych dzieci, bo… „po co?”. Nie, nie tak to działa. No właśnie, i dziś siedząc sobie i układając w głowie ten wpis rozumiem jak bardzo miałam „małą głowę”, a przecież dużą, bo niby mądrą, bo dorosłą! Teraz, będąc tylko przez chwilę, ale dość pewnie postawioną stopą „po tej drugiej stronie barykady”, rozumiem jak nigdy dotąd jak ważna jest integracja dzieci chorych i dzieci zdrowych, jak wiele mogą się jedne od drugich nauczyć nawzajem, jak bardzo ważne jest pokazanie obojgu życia we wszystkich wymiarach… Bo teraz już wiem, że przecież wszyscy żyjemy SZCZĘŚLIWI i NORMALNIE, choć czasem „szczęście” i „normalność” znajdują się na zupełnie różnych biegunach.
Dlatego tak bardzo, całym sercem, myślą i czynem tego wpisu itp. pragnę wesprzeć niesamowity projekt dwóch cudownych mam: Agnieszki – mamy Dzielnego Franka oraz Moniki – cioci Lasche, które podjęły się wielkiego wyzwania – napisały książkę pt. „Duże sprawy w małych głowach” – o Choruskach (niepełnosprawnych dzieciach) dedykowaną dzieciom zdrowym. Teraz chcą ją wydać tak, aby ta niezwykle cenna książeczka była egzemplarzem bezpłatnym. Zatem my jesteśmy tu m.im. po to, aby stanąć w szeregi entuzjastycznej i realnej pomocy, aby ich marzenie, a społeczne „tak trzeba” ujrzały światło dzienne i mogły wspólnymi siłami odczarowywać niepełnosprawność z oparów niezrozumienia i lęku. Doskonale wiemy, jak trudne, czasochłonne jest wydanie książki – co dzień doświadczamy tego na własnej skórze… 🙂 Dlatego tym bardziej doceniamy wkład całego team’u książkowego dwóch Odważnych Mam i Spółki 🙂 i mocno trzymamy kciuki, aby się udało… A do sedna: projekt wydania książki „Duże sprawy w małych głowach” gości przez 44 najbliższe dni na portalu polakpotrafi.pl. Jeśli przez ten czas uda uzbierać się 10 tysięcy złotych potrzebnych na wydanie tysiąca egzemplarzy – będzie wielki sukces i ogromny ukłon dla tych, którym się chce… Jeśli zabraknie choć złotówki – pieniążki powrócą do darczyńców, a projekt się nie powiedzie… Ryzyko jest ogromne, ale równoważy się z wyjątkową szansą realizacji pięknej, ważnej, potrzebnej rzeczy. Więc Kochani, znów apelujemy do Was – każda „złotówka” się liczy. Standardowo, im nas więcej, tym lepiej. Potraktujmy to jako taką „rozgrzewkę” przed naszym najbliższym RAPem (już 21.02!)… 🙂
Liczymy na Was i w imieniu Mamy Agnieszki i Mamy Moniki jesteśmy Wam bardzo wdzięczni :-*A jak kiedyś zobaczycie jak Wasz lub obcy zdrowy brzdąc uśmiecha się tak wyjątkowo, tak „po swojemu”, tak po prostu… do dzieciątka-Choruska… to będzie tylko powód do dumy i dowód na to, że „duże sprawy w małych głowach” są dobrze poukładane… 🙂 Dzięki Wam i właśnie takiemu światopoglądowi jaki chcemy wspólnie szerzyć, nasz Krzyś nigdy nie był tylko chorym chłopcem… Za to, zawsze był, jest i będzie „Rycerzykiem o czarnych koralikach”. I to jest nasze zwycięstwo. I to jest właśnie „duża…wielka sprawa”. :-*
Dziś, a właściwie w tych dniach u nas bardziej tęskno niż zazwyczaj… I nie obędzie się bez oglądania wstecz… Jeśli znów pozwalamy sobie na nasze zbytnie sentymenty – przepraszamy, ale czasem wszystko staje się silniejsze od nas. Ze spędzonego naszego wspólnego czasu z Krzysiem wyryło się nam w sercu wiele dat: niektóre już sobie tutaj przypominaliśmy, inne pewnie przypomnimy kiedyś, a jeszcze inne być może na zawsze upamiętnimy milczeniem… Dziś także jest ten dzień kiedy zwycięża wspomnienie… Dokładnie rok temu, po wielu niekończących się miesiącach trudu, walki i nienazwanej rozmiarami tęsknoty… zostaliśmy z Krzysiem na noc. Został przeniesiony na oddział zwykły – wstęp dla rodziców dozwolony całodobowo. I zostawaliśmy tak z sobą na kolejny dzień. I na kolejną noc… I potem na kolejne najpiękniejsze dni i cudowne noce w domku… Myśleliśmy, że już tak będzie, że na długo, że na zawsze… Jacy my wtedy byliśmy szczęśliwi! Tak, szczęśliwi! Tak po prostu.
Nasze „na zawsze” trwało do końca maja, gdzie znów nas rozdzieliły metalowe, szczelne, zimne, bezduszne śluzy wejścia na oddział Intensywnej Terapii.
Dziś ciągle oddzielają nas od Krzysia jakieś drzwi – nic przez nie nie widać, często jak się bardzo chce – można usłyszeć, poczuć… Przecież… „Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu. Prawdziwie się widzi tylko sercem”. Krzyś był, jest i będzie niepodważalnym, jedynym, naszym „Najważniejszym”. Tylko czasem ta nasza „widoczność” zostaje zaburzana, bo… czasem jeszcze serce płacze.
Dziś, siedzę w ciepłym domku na wygodnej kanapie… A marzę? Marzę o twardym leżaku w półmroku oddziałowego pokoju, gdzie usypiam na ręku naszego synka jak rok temu… Ot, takie marzenie.
Dziś „Krzysiowe małe co nieco” wcale nie jest takie małe – jest wielkie – bo aż pęka z dumy! 🙂 I to będzie wpis bardzo „na gorąco”…!
Tak, mamy już wyniki II etapu konkursu „Blog Roku” i … uśmiech jest na buzi! I ogłaszamy wszem i wobec, iż udało się nie tylko zdobyć „3 kulki”, ale też dość niespodziewanie znaleźć się na 41-szym miejscu!
Na 640 blogów zgłoszonych do naszej kategorii „Ja i moje życie” – jak dla nas – wynik świetny! Co więcej, kategoria ta była najbardziej konkurencyjną ze wszystkich (bo na ponad 2 tysiące wszystkich zgłoszonych blogów w konkursie wyróżniającym 10 kategorii, 1/4 blogów znalazła się w „Ja i moje życie”). My się uśmiechamy… 🙂
Niby po nic nam ten konkurs, po co wszelkie rankingi, po co jakakolwiek konkurencja… ? Nawet nie wiecie jak bardzo byśmy chcieli opisywać co dzień nowe przygody pt. „my-przedumni Rodzice i nasz synek – Krzyś” … Opisywać jego postępy, kolejne perypetie, sukcesy z każdego medycznego lub zupełnie dziecięcego osiągnięcia; samodzielnie podniesionej główki, raczkowania, połkniętej zupki bez sondy, oddychania bez tlenu… Możemy sobie tylko wyobrażać „co by było gdyby…”. Rzeczywistość jest zbyt rzeczywista… W naszej sypialni nie ma już łóżeczka… Pluszowy miś leży zamknięty szczelnie w szafce, żeby nie uleciał z niego nasz ukochany, tak bliski zapach… Dni bezlitośnie mijają dalej, a nawet najładniejszy kalendarz nie potrafi nas oszukać, że właśnie zaczyna mijać dokładnie już ósmy miesiąc, gdzie „my-tu, a On-Tam”.
A jednak… Jednak ciągle jesteśmy. Jednak ciągle piszemy. O tym naszym świecie „2 minus 1”. Co więcej, jednak Wy jesteście… Jednak czytacie. Jedni od nas odchodzą, inni przychodzą… Czytacie to, co często czytać się tak zwyczajnie nie chce zbyt łatwo – o łzach, tęsknocie, przemyśleniach odkopanych z rewiru „niewygodne”. A my, w amoku gorszych chwil i zwątpienia, gdy mówimy: „kończymy”, za każdym razem pojawia się „coś”: Wasz komentarz, prywatna wiadomość, rozmowa, co jednak każe nam kliknąć „dodaj nowy wpis”, by nie pozwolić jakiejś myśli zamknąć się w tylko naszych czterech ścianach. Często ta myśl zaprowadza nas tam, gdzie się nie spodziewaliśmy nigdy pojawić. Nie spodziewaliśmy się, że napiszemy własną książkę (perypetie wydawnicze w toku…), że ktoś nas poprosi o wywiad, że będziemy się uczyć RAP-ować :), że przyjdzie nam się zmierzyć z pomysłem założenia pewnego, ważnego portalu… Gdzie nas jeszcze „Krzysiowe co nieco” zaprowadzi? A to tylko chyba jeden… Krzyś raczy wiedzieć 🙂 Idziemy – po omacku!
I po tym dłuższym wstępie, czas na podziękowanie – takie najprostsze i najszczersze – że JESTEŚCIE! Jesteście – KU PAMIĘCI…, MIMO WSZYSTKO…, PO OMACKU… 🙂 :*
I tak zupełnie przyziemnie, a z okazji tego wpisu – wielkie ukłony za Wasze smski w konkursie – te first minute, dzięki którym znaleźliśmy się najpierw w pierwszej 100-ce i te last minute, dzięki którym wywindowaliście nas do zaszczytnej pierwszej 50-siątki! Nas cieszy także dużo nowych wejść na bloga ze strony „blogroku” i jeśli tylko zostanie z nami kolejna osoba chętna do wspólnego działania – wiemy, że warto było w tym konkursie wystartować. A dzieciaki z hospicjum Gajusz się do Was także uśmiechają – uśmiechem wdzięczności! 🙂
Gratulujemy także wszystkim innym blogom biorących udział w konkursie! Szczególnie bliskie są nam te z naszej kategorii, niezależnie od rankingu – cudowne historie, niesamowite dzieciaki, przemyślenia, przygody, przesłania – warto poczytać!
Ech… i to miał być krótki wpis. Więc kropka. 🙂 I… ostatnie – DZIĘKUJEMY! :-*
Przyjaciele Krzysia! Dziś konkursowo-logistyczny komunikat:
Właśnie się zszokowaliśmy, bo dostaliśmy „ofertę” wysyłania na nasz blog smsów jako zlecenie dla osoby podbijającej wyniki z setek numerów komórkowych! Hmm… a może nas już nic nie powinno szokować?
W każdym razie, prosząc Was o głosy na nasz blog w konkursie „Blog Roku” nie zależy nam na rankingach, na wygranej etc. Wystartowaliśmy – ku pamięci, ku szerzeniu naszej „misji Krzyś” dalej, ku pomocy innym – cel konkursu jest charytatywny… Więc najuczciwiej jak tylko można: jeśli podoba Wam się to, co robimy; lubicie czytać (ok, czasem są „smęty”, bo piszemy najszczerzej); pamiętacie… wyślijcie smska jako formę „tak” dla naszych wszelkich działań. Miło, że jesteśmy w pierwszej 100-ce blogów (za prawie 700 zgłoszonych!). Mamy tylko troszkę ambicji, żeby zdobyć 3 kropki w głosach – a patrząc na statystyki fb i bloga, jest to osiągalne, co? 🙂
Jak dać nam „tak”? Mała przypominajka: sms o treści: A00620 (w numerze są zera) na numer 7122. Koszt smsa to jedynie 1,23 zł, a co najważniejsze – w całości przeznaczone na chore dzieciaczki pozostawione w hospicjum bez rodziców. Dziękujemy za każdy Wasz głos! Za udostępnienia i apele, które obserwujemy! Za dobrą myśl :-*
A skoro tak blogowo dziś w temacie, o samym pisaniu mówiliśmy już kilkakrotnie – fragment wywiadu udzielonego portalowi http://www.zaradnematki.pl:
Pisanie blogu to dla Ciebie forma terapii czy pamiętnika? Mąż czyta/pomaga pisać?
Gdy zaczynaliśmy pisać blog… Właściwie to nieświadomie zaczęłam Ci odpowiadać na drugie pytanie, ponieważ mąż nie tylko czyta czy duchowo wspiera, ale sam też czasem pisze swoje przemyślenia, opowieści. Ja jestem tą stroną sentymentalną, bardziej płaczliwą. Mąż z kolei woli bardziej konkretne wpisy, często też humorystyczne albo z przymrużeniem oka. Ale wracając do pierwszego pytania, gdy zaczynaliśmy pisać blog, mieliśmy tylko jeden cel: pokazać najbliższym – Rodzinie, Przyjaciołom, że mimo wszystko dajemy radę, mamy się dobrze i jesteśmy naprawdę szczęśliwi. Nie przypuszczaliśmy, że przekaz ten i blog osiągną tak wielki zasięg. Dlatego potem już bardziej globalnie zaczęliśmy opisywać swoją codzienność z Krzysiem, a z każdego wpisu miała płynąć wyraźna odpowiedź: życie z chorym dzieciątkiem to nie największa tragedia życiowa, ale także powód do radości i dumy. Teraz, kiedy Krzysia w sposób fizyczny z nami nie ma, do tego przekazu równolegle dołączył kolejny ważny szept utwierdzający nas i, mam nadzieję, innych naszych Czytelników w bliskiej nam prawdzie, że „czasem trzeba odejść, by stale być blisko”.
Pewnie wielu z Was zastanawia się, jak może wyglądać życie rodziców po stracie dziecka… Próbując odpowiedzieć na to pytanie pozwólcie, że posłużę się pewną metaforą. Każdy z nas ma w życiu jakiś cel – jedni chcą zrobić karierę, inni stawiają wszystko na rodzinę, niektórzy na podróże, celem jeszcze innych jest tylko i wyłącznie bogacenie się… Każdy z nas buduje w życiu jakiś symboliczny „dom”… A jak to jest w naszym przypadku? My też zaczęliśmy budować taki „dom”… Wszystko szło zgodnie z planem: przygotowaliśmy plany budowy, zaopatrzyliśmy się w materiały, powstawały solidne „fundamenty”, później zaczęliśmy wznosić „mury”. Plan architektoniczny domu był stworzony przez nas i przez nas też realizowany. Oczywiście zdarzały się – jak u każdego – mniejsze i większe katastrofy budowlane. A to się zawalił jakiś fragment muru, a to coś w „planach budowy” było tak, a rzeczywistość wymuszała zrobić to inaczej. Cały czas jednak mury pięły się w górę. Zwieńczeniem miał być okazały, piękny „dom naszego życia”.
W 2012 roku kiedy dowiedzieliśmy się, że Krzyś jest bardzo chory, z każdą kolejną złą wiadomością nasze mury zaczęły się powoli walić i sypać. Przestawaliśmy panować nad naszą budową… Kolejne i kolejne dni przynosiły burze, które szarpały i wreszcie w efekcie porwały dach. Kolejne kataklizmy pogodowe niszczyły to, co było w środku domu, gdzieś w głębi serca. To co stało się jednak 5 czerwca 2013 r. można przyrównać tylko i wyłącznie do końca świata – końca naszej budowy. Wichura, a właściwie tornado, które przeszło nad nami doszczętnie zniszczyło wszystkie nasze plany, nasze połatane przez ostatnie miesiące ściany, nasz naprędce przykryty prowizorycznie dach… Nie został nawet „kamień na kamieniu”… Dokonało się dzieło zniszczenia…
I staliśmy tak pośrodku gruzowiska z pytaniem na ustach: „I co teraz z naszym domem”? Na czym mamy teraz zbudować dzieło naszego życia? Powoli, ale nie bez bólu w sercach zaczęliśmy sprzątać to, co z niego pozostało: pęknięte cegły, kawałki szkła, kilka strzykawek, rozrzucone zabawki, jakiś pluszowy miś… Po chwili, gdy obejrzeliśmy się dookoła, zobaczyliśmy ludzi… Ludzi obcych, którzy jednak przyszli nam pomóc sprzątać nasze życie… To byliście WY! Wy, którzy zaprzyjaźniliście się z nami przez cały ten czas burz poprzez ten blog! Tak więc z Waszą pomocą uprzątnęliśmy cały ten bałagan!
Co jednak było później? Przed nami zostały tylko fundamenty, których huragan nie zniszczył… A co można zrobić z fundamentami? Można zacząć na nich budować, za co też od razu się zabraliśmy! Nie można bowiem ich zostawić, bo przez lata bez budowy prędzej czy później zostałyby również zniszczone, popękane…
Zaczęliśmy więc kolejną budowę! Z tą tylko różnicą, że to nie my już będziemy Architektami naszego Losu, ale Ktoś inny. Ktoś, kto mieszkał w poprzednim, zburzonym „domu”… To nie my mamy w rękach plany budowy, ale Ktoś inny… Nie wiemy nawet jak będzie wyglądał ten „dom” po ukończeniu. Ktoś inny jest już Kierownikiem Budowy. Po prostu staramy się nosić tylko cegły, mieszać zaprawę, pokornie wykonywać polecenia Krzysia, które on nam przekazuje do naszych serc w postaci planów architektonicznych kolejnych pięter. Co z tego wszystkiego wyniknie? Nie mamy pojęcia. Póki jednak w górę znów pną się mury, my jesteśmy szczęśliwi! 🙂
P.S. Dziękujemy, że z nami byliście i jesteście! Że stoicie za nami murem – mimo, że naszych prywatnych murów jeszcze nie zbudowaliśmy…