A Ty co lubiłeś najbardziej, syneńku?

Film „Miasto Aniołów”… Od zawsze mój ulubiony, najmądrzejszy, najpiękniejszy film. Może z sentymentu, że był on pierwszą oryginalną płytą dvd we własnej kolekcji, może przez kwestię gustu do niekoniecznie szczęśliwych i banalnych zakończeń, może przez nietuzinkową i prosto, acz pięknie opowiedzianą fabułę, może przez tematykę… Po prostu – ulubiony. Oglądałam go już dziesiątki razy, znałam na pamięć.

Ostatnio sięgnęłam po obraz w reżyserii Brada Silberlinga po raz kolejny… Ale dopiero teraz po raz pierwszy dostrzegłam zupełnie inny jego wymiar, głębszy, dla wtajemniczonych: wymiar niezwykle cienkiej granicy życia i śmierci, wymiar jaki stawia pytanie: „Co jest potem?”, wymiar, który bez proszenia dał tyle łez jak nigdy i tyle pytań… jak nigdy.

Krzysieńku,

Czy Ty też na zgodę z Twoją i – Bóg jeden wie kogo – wolą jeszcze uśmiechnąłeś się, gdy nikt z nas tego już nie widział?
Czy Ty też Kochanie bez żadnego strachu spojrzałeś Komuś prosto w oczy, z tylko Tobie zrozumiałą ufnością?
Co sobie myślałeś, gdy stojąc już obok łóżeczka, patrzyłeś na nas tulących Twoje najmilsze ciałko, które tyle zdążyło dać Ci popalić…?
Czy Twoja najmądrzejsza główka tak samo nie mogła tego wszystkiego pojąć jak nasze dorosłe umysły?
Czyja ręka odprowadziła Cię gdzieś Tam… po raz ostatni tym nowoczesnym, znienawidzonym korytarzem Oddziału…?

Co odpowiedziałeś na pytanie: „Co lubiłeś najbardziej?”

Chciałabym wiedzieć, synku.

Czy to mogła być:

– huśtawka… – która została Ci podarowana na szczęście wcześniej niż przewidywał urodzinowy kalendarz. Przez miesiąc mieliśmy wielką przyjemność patrzenia na Twoją przesłodką minkę, gdy byłeś usadzany w wygodnym foteliku, który przy dźwiękach śpiewu ptaków spokojnie bujał Cię i kołysał… A Ty… nagle uspokajałeś rączki, wyciszały się napady drgań, skupiałeś oczka i… rozpływałeś się w tej sielance z radości, którą widzieliśmy w odbiciu Twoich czarnych koralików.
– werandowanie… – oj, jak Ty uroczo wyglądałeś w swoim eleganckim wózku skąpany w promieniach słoneczka… Wiedziałeś chyba, że te pieszczoty ze słonkiem przynoszą hormony szczęścia, dają siłę i pozytywną energię. Ta ostatnia przydawała się, by po dłuższym zawsze czasie pokazać odpowiednie grymasy alarmujące nas: „Goląco juz mi!”
– zasypianie w objęciach… – na nic medycyna, oddechowe wspomagania i wyciszające leki… Zawsze nasz Krzysiulek wyczuwał, kiedy Rodzice idą spać i urządzając sobie grymaśną pobudkę około północy pragnął… wzięcia na rączki, położenia się obok w „rodzicowej” pościeli, przytulenia i szeptania do maleńkiego uszka „kołysanki o Okruszku”… Wtedy dopiero dzieciątko mogło czuć się bezpiecznie, szczęśliwie i zasnąć spokojnie… do rana.
– pidżamkę… – tę Twoją jedyną taką, która została ciągle z nami w sypialni. Tę bawełnianą ze stopkami, w gwiazdki, od której odleciał jeden guzik… Wiemy, że czułeś się w niej dobrze, najlepiej z całej garderoby. Dzięki niej, my teraz ciągle czujemy Ciebie.

Kochanie, gdy kiedyś nas zapytają, co lubiliśmy najbardziej,
Bądź pewny, odpowiemy bez wahania,
że Ciebie…

Jeden dzień z życia… W Niebie.

Za chwilkę znów nasz zegar pokaże godzinę 3:10… Prawie zawsze wtedy albo jeszcze nie śpimy, albo się przebudzamy. Za chwilkę będzie dokładnie 3 tygodnie od krótkiej chwili, kiedy nasza Iskierka…psst…zgasła. Najdłuższe 3 tygodnie naszego życia.

I teraz, gdy pada mocno deszcz, a Niebo jest takie strasznie szaro smutne, nam smutniej coraz bardziej… Mimochodem, przez serce przedziera się wciąż najsilniejsza tęsknota, a przez głowę przelatuje myśl: „Czy ten ciągły deszcz oznacza może, że nasz synek jest smutny? Płacze? Tęskni?”.

Wtedy z pomocą przychodzi nam opowieść przesłana przez przekochaną, wcale nie tak dawno poznaną Kasię. Spotkaliśmy się (jeszcze) wirtualnie na naszej drodze dzięki Krzysiowi. Zresztą synek zgotował nam także wiele innych nowych, równie cudownych i jakże prawdziwych Przyjaźni. Dziękujemy Ci Synku!

Kasiu Droga,
Dziękujemy Ci za tę przepiękną opowieść. Wierzymy, że Krzysiulek napisze nam kiedyś taki sam list, jakim Ciebie uspokaja i niewidzialnie przytula Twoja córeńka:

Jeden dzień z życia naszych niebiańskich dzieci.
Ku pokrzepieniu serc….

Mamuś musiałam przyśnić Ci się i pokazać nasze życie! Za dużo łez, smutku i przygnębiebia w was.
Musiałam Ci pokazać jeden dzień z naszego życia byście wiedzieli jak dobrze i bajecznie żyjemy.
Ach mamuś po pierwsze to my jesteśmy. Istniejemy. Obojętnie ile dni,miesięcy, lat mieliśmy -tu wszystkie jesteśmy. W krainie wiecznego szczęścia, Mamuś.
Nie ma znaczenia czy mieliśmy jeden dzień czy dziesięć lat, my czujemy, widzmimy Was i bardzo się martwimy… wami… naszymi mamami.
A oto jak wygląda nasz dzień. Szalony i kolorowy dzień.
No tak, Mamuś, u nas zawsze jest słońce, budzi nas rano, wcześnie rano bo my dzieci lubimy szaleć i robić psikusy… wstajemy bardzo wcześnie…
Jest nas bardzo duzio, ja jestem w gronie tych najmniejszych, ale są młodsze też ode mnie, opiekujemy się sobą nawzajem. A nami opiekują się starsze dzieci, a tymi starszymi dziećmi, dorosłe osoby, nasze babcie, dziadkowie…
Mamuś nie możesz się smucić,mam tylu przyjaciół… raz, dwa, ci, ćtery… ech mamuś, nie umiem liczyć jeszcze. Jest Ewusia, która wygląda niebiańsko, Julki to są takie psotki, Emilki są słodkie, Gabrysia ma ładne oczka, Milenka ma śliczny uśmiech, Martynka ma piękne warkocze, Oliwka, Dominisia i Wikusia uwielbiają się stroić, Laurusia to mała dama, a chłopcy, Mamuś, mówię Ci, szaleni są. Kubusie, Krzysie i Robercik płatają nam figle, ciągną za włosy i nasze różowe sukieneczki. Adasie i Krystian uwielbiają bawić się autami. Maciusie, Oluś, Miłoszek i Maksym chcą zostać kiedyś strażakami, wyobrażasz sobie, Mamusiu? A Kazik jest przystojny hihi… Mateuszek i Igorek zawsze trzymają się razem… Mamuś, tylu mam przyjaciół. To nie wszyscy. Kiedyś opowiem Ci o reszcie…
I jak rano już się pobawimy to wszyscy razem idziemy na spacer.Po łąkach. Latają motyle, śpiewają nam ptaszki, chyba słowiki Mamuś, ale ja jeszcze tak się nie znam. Zawsze idę z kimś za rączkę. Nikt nie jest sam. Biegamy na boso po miękkiej trawie, bawimy się ze zwierzątkami. A wiesz Mamuś, jest taki piesek jakiego ty masz. Oj jak byłam w brzuszku u Ciebie, jak ja się bałam na początku jak on szczekał hihi, a teraz to takie śmieszne…
Na łące spędzamy mnóstwo czasu, rozmawiamy sobie, przytulamy się, szalejemy…
Potem wybieramy się na chmurkowo.
Każdy z nas ma swoją chmurkę.
Na chmurkach znajdują się uśmiechy, całuski, przytulaski od Was. Dziękuję Ci mamo, że posyłasz mi to wszystko. Najgorzej jest jak chmurka jest mokra. Jest nam smutno wtedy. Bo wiemy, że płaczecie, a my nie możemy Wam pomóc, bo Wy nas nie widzicie. Jesteśmy niewidzialne.
Jak chmurka jest mokra, modlimy się o siłę dla Was, Mamuś. Patrzymy z góry, dotykamy Was, przytulamy, czasem uda się, że Wam się śnimy. Tak, to my. Nie możecie nas poczuć, ale musicie uwierzyć, że jesteśmy. My, dzieci najcudowniejszych mam, wyjątkowych mam, chcemy byście tyle nie płakały.
My się tu staramy oprócz zabaw uczyć się troszkę, byście były z nas dumne kiedy się zobaczymy:)
Po chmurkach idziemy zbierać kwiatki. Chłopcy robią nam śliczne wianki i wplatamy je we włosy. Mamuś, ja mam krótkie jeszcze, ale już nie mogę się doczekać kiedy będę się czesać jak starsze dziewczynki.
Potem niestety mamuś idziemy na drzemkę.
Oj, jakie my mamy piękne łóżka i pościele.
Bo my nie mamy takich zwykłych łóżek. Nasze są zrobione z chmurek. Każde dziecko ma inny kolor. To wszystko wygląda jak w bajce, jest bardzo tęczowo. Ja, mamuś, mam zielone łóżko. Pościele też mamy niezwykłe. Wiesz, na podusi każda dzidzia ma swą mamusię. Uśmiechniętą. Ślicznie wyglądasz, Mamuś. Ale nie mam włosów po Tobie. Ja mam czarne. Za tatusiem.
A kołderki mamy w Kubusia Puchatka. Wszystkie śpimy blisko siebie i zazwyczaj cymam kogoś za rączkę, Mamuś. I daję Ci ciałuśka przed snem. Codziennie.
Po drzemce idziemy tańczyć sobie. Czasami mamuś jakiś chłopiec zaprasza mnie do tańca. I trzymamy się za ręce. Ale ja się wstydzę czasem, Mamuś. Hihi.
Jest bardzo śmiesznie. Wymyślamy takie tańce, skaczemy po mlecznej drodze, po chmurkach, czasem dotykamy słońca, Mamuś.
A dlaczego Ty nigdy nie tańczysz? Nie lubiś?
To po kim ja lubię? Oj popraw się, Mamuś. Będę patrzeć na Ciebie!
Później idziemy do chmurkowego teatru, gdzie my dziewczynki przebieramy się za księżniczki, przymierzamy mnóstwo sukienek i oczywiście, Mamuś, ubieramy buty na obcasach. Ale nie złość się. Długo ich nie nosimy. Ciocie nas pilnują, byśmy nóżki miały zdrowe. A chłopaki to biorą szable i udają żołnierzy. I bawią się,  że zwalczają zło. Ale wiesz, Mamuś, oni są baldzio odważni.
A potem robimy występy. Przylatują się motylki, ptaszki, przychodzą wszystkie zwierzątka i chmurkowe dzieci. Przedstawiamy różne bajki. Księżniczkę na ziarnku grochu, Ołowianego żołnierzyka, Calineczkę i inne bajecki.
A nasze dziadki i babcie nas oglądają. Jak oni się śmieją! Bardzo się cieszą, że jesteśmy z nimi.
Ech i nadchodzi potem wieczór. Zawsze ktoś na głos czyta nam bajeczkę, mamuś. Potem każde z nas kładzie się na swą mamusiową podusię, przykrywa się chmurkową kołderką i śni o swej mamince, ukochanej, cudownie kochającej swoje dzieciątko w chmurkowie.
Dziekuję Ci mamuś, że jesteś.
Nie spiesz się do mnie. Ja nigdzie nie ucieknę.
Wskażę Ci kiedyś drogę, kiedy przyjdzie czas…
Dam Ci wtedy swoje serce i będziemy po kres razem. W krainie wiecznego szczęścia, mamuś..
Mamuś jestem szczęśliwa. Pamiętaj.

image

21.06.2012 10:03

Kochany Krzysiu…
Dokładnie o tej godzinie, dokładnie o 10:03 równy rok temu przyszedłeś powitać ten świat… Wtedy jeszcze ani pewnie Ty, ani tym bardziej my, nie byliśmy świadomi jak bardzo świat ten wyda Ci się trudnym, niesprawiedliwie trudnym. Ktoś zdrowy albo znawca medycyny mógłby nawet powiedzieć: nie do przejścia.
A Ty Kochanie szedłeś… Mimo że ciągle pod górkę, najczęściej czarnym szlakiem- szedłeś bez zająkniecia z nami przez ten świat prawie rok… Zabrakło 16 dni. Zabrakło 16 dni do wielkiej fety w ogrodzie, z mnóstwem balonów i gości. I Ty… ubrany jak prawdziwy dżentelmen w swojej ulubionej huśtawie, która notabene została Ci kupiona na Tę Okazję, na szczęście podarowana dużo wcześniej…
Krzysieńku Najdroższy, nie mamy dziś dla Ciebie prezentu oprócz tych marnych kwiatów ułożonych w tort i pęku kolorowych 12-tu baloników…
Ale wiedz Kochany, że to Ty nam podarowałeś najpiękniejszy prezent o jakim nawet nie śmielismy marzyć: Twoją codzienną obecność z nami przez prawie rok… Wbrew wszystkim i wszystkiemu.
I jeśli te kolejne 16 dni miałyby Ci tylko dostarczyć zbyt wiele cierpienia, nie mamy pretensji, że powiedziałeś „dość”. Zrozumiemy… Z czasem… Obiecujemy.
Mamy tylko jedną prośbę: miej piękne przyjęcie urodzinowe. Takie na jakie zasłużyłeś. Zaproś Lenkę, Maję, Marysię, Malwinkę, Pawełka, Pradziadków też – będzie im miło. I mam nadzieję, że tam w Niebie wiedzą jak się lepi figurki marcepanowe z Kubusiem Puchatkiem… Takie same, jakie to my chcieliśmy postawić na Twoim torcie.
Balujcie Kochanie… Niech sypie się złoty kurz.
Sto lat Ci Skarbie nie śpiewamy, to już bez sensu.
Bądź szczęśliwy Syneńku.

Mama z Tatą.

image

Specjalna truskawka urodzinowa dla Krzysia – made by Mama.

image

Puzzle…

Coraz częściej wydaje nam się, że nasze życie przypomina puzzlową układankę… Była złożona z tysięcy elementów, do najłatwiejszych nie należała, ale udawało się zachować jej spójność i piękno… Odejście Krzysia od nas było jak mocne uderzenie pięścią w naszą skrzętnie zabezpieczaną ukladankę… Nasze puzzle rozpadły się w miliony części i wcale nie tak łatwo je z powrotem złożyć… Bo to już nie będzie ten sam obrazek… Bo już nic nigdy nie będzie takie samo… Bo już nigdy nie ” będzie dobrze”… Staramy się jakoś zacząć od nowa układać te puzzle, ale mamy wrażenie że układamy ciągle te same nudne, jednobarwne kawałki jakiegoś nieba, trawy… Nie wiemy, co z tego wyjdzie… Bo nie jesteśmy ze stali… Bo ciągle mocny podmuch zwątpienia, tęsknoty, bezsenności i niekontrolowanych łez burzy to, co się udało ułożyć od nowa… Liczymy na cierpliwość czasu i bliskich wobec nas, liczymy na piękno wspomnień, ufamy że może faktycznie ” czasem trzeba odejść, by stale być blisko”…
Codziennie dwa razy dziennie jesteśmy na grobku u naszego Krzysiątka… Wokół cisza, przyroda, wiatr… A tuż obok mała stara ławeczka… Nasza najlepsza terapeutyczna kozetka świata.

Siedzimy tam i rozmawiamy z Krzysiem przypominając sobie wszystkie te ważne lekcje, których nam wyraźnie udzielił… nie wypowiadając przy tym ani jednego słowa.

„Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść… Niepokonanym.”

Zgadujemy jaki był Krzysia plan… Był z nami na Dzień Ojca (2 dni po porodzie), był na Dzień Matki (całkiem niedawno), był na Dzień Dziecka… Może chciał, aby było sprawiedliwie, aby Mamie kiedyś nie było przykro, że to Tata świętował z synkiem swój Dzień więcej razy… Bzdura… Dzień Dziecka natomiast zapamiętamy na długo… i nie tylko ze względu na jego „pierwszy raz” z Krzysiem, ale bardziej ze względu na ogrom lęku jaki nam wtedy towarzyszył… po raz pierwszy… jak nigdy dotąd.

Pewnie wielu z Was zadaje sobie pytanie: „Co takiego się podziało, skoro pisali, że już było lepiej…?”. Jeszcze dzień przed Dniem Dziecka trwały negocjacje z lekarzami z innego oddziału, aby Krzyś mógł opuścić Intensywną Terapię, bez drenu w brzuszku i znaleźć się o krok bliżej domu, na obserwacji pediatrycznej, z mamą i tatą na leżaku obok… Było stabilnie. Załamanie metaboliki, z którym stawiliśmy się na Izbie Przyjęć opanowane.

Dzień Dziecka… Jak to przy okazji innych Świąt w szpitalu: Św. Mikołaj, urodzinki Krzysia… zawsze nasz Dzielny Pacjent dostawał jakiś prezent taki mało zabawkowy, bo to była albo nowa rurka tracheo, albo kolejne echo serduszka, albo… z okazji 1-szego czerwca nasz synuś „dostał” szczegółowe badanie usg brzuszka z wielką ekipą lekarzy wokół… Taki obrazek zastaliśmy idąc tego popołudnia w odwiedziny do Krzysiaczka. Poczuliśmy pierwszy niepokój… A potem? Potem lawina złych wiadomości: „stan Krzysia się gwałtownie pogorszył”, „płyn zbiera się w jelitach”, „bakteria w moczu, we krwi”, „zmiany zapalne w płucach”, „mniej siusia”, „wodonercze”, „ciężka bradykardia” (spadki tętna)… Pękliśmy… z szoku, bólu, niedowierzania i pytania: „skąd?”, „dlaczego?” W sumie te dwa ostatnie pytania zadajemy od samych narodzin Krzysia. Jednak tego dnia zrozumieliśmy, że chyba nadszedł ten moment, kiedy organizm naszego Małego Kochanego Człowieczka powiedział pierwsze „dość”.

Dostaliśmy zapewnienie, że medycyna w tym momencie robi wszystko (kroplówki, silne antybiotyki, żywienie pozajelitowe, dodatkowe wejście do tętnicy), aby mu pomóc i (o co zabiegaliśmy najbardziej) aby nie bolało…

Mimo tego, że Krzyś był niby bezpieczny, jakaś niewyobrażalna siła pomogła nam wycedzić przez łzy pytanie: „czy możemy wezwać księdza?” Krzyś dostał sakrament chorych w piątek. W sobotę, za propozycją przekochanego księdza Lucjana, synek został wybierzmowany… Dostał imię Józef. Krzysiu, Franiu, Józiu… :-*

W niedzielę po raz ostatni pozwolono mi trzymać synka w ramionach… I niestety nie było to taką pieszczotą jaką zazwyczaj znał Krzyś… Widzieliśmy, że każdy ruch, czy niewygodna pozycja z powodu poprzypinanych sprzętów przynosi Krzysiowi cierpienie, zamiast dawnej radości… Wtedy zrozumieliśmy, że najlepiej będzie jak Krzyś sam zdecyduje…

W poniedziałek usłyszeliśmy: „W długi weekend bardzo dużo złego się nagle podziało z Państwa synkiem. Właściwie siadło mu wszystko. Nie wiemy czy uda mu się z tego wykaraskać.” Ale nic nie wskazywało na to, że przy stabilności ciężkiego stanu, który się utrzymywał przez kolejne dni, Krzyś zdecyduje tak szybko.

Przez ostatnie dni Krzyś wysłuchał wszystkich naszych próśb: pokazał jak pięknie się potrafi przeciągać, wysłuchał całego repertuaru swoich piosenek, słodko co chwilka ziewał, robił rozbrajające ruchy mimiczne usteczkami, jakby chciał coś nam powiedzieć… Może „Mamciu, Tatko, nie mam już siły… Kocham Waś Lodzice, Pseplasam…”?

We wtorek w nocy nie spaliśmy, a właściwie robiliśmy wszystko, by nie spać… Tuż po 3 w nocy zadzwonił telefon Taty Krzysia. Ze szpitala. Był to najgłośniejszy i najbardziej bolesny sygnał, jaki nam dane było usłyszeć w nieubłagalnej ciszy ciemnego, pustego mieszkania… Mimo, że telefon był ponoć wyciszony. Najpierw niedowierzanie, potem krzyk rozpaczy, potem mało czasu na myślenie, jedziemy…

Po raz ostatni przytuliliśmy, pocałowaliśmy, powiedzieliśmy „dziękuję” i „do zobaczenia”…

Pani doktor i nocna zmiana przyznali, że do tej pory nie mogli uwierzyć w to, co się stało. Jeszcze nigdy podobno nie widzieli czegoś takiego, aby dzieciątko tak szybko zgasło. Zazwyczaj dzieci odchodzą powolutku, z godziny na godzinę słabną. Natomiast u synka naszego z prawidłowych parametrów na monitorze, podczas króciutkiej drogi z dyżurki na salę Krzysia, zaświeciły się nagle dwa zera… Widać jak miał malutko już wszelkich rezerw. A mimo wszystko, skoro nikt nic nie przeczuwał tej nocy, to znaczy, że był bardzo silny i dzielny do samego końca nie pozwalając się zorientować ani nam, ani lekarzom, że coś jest nie tak… Krzyś odfrunął szybciutko, cichutko jak ptaszek, we śnie… Przez to wierzymy, że właśnie to on sam z Niebem podjął decyzję, że już Tam chciał… Może czas nam pomoże zrozumieć, że była to decyzja słuszna. Odszedł najpiękniej jak tylko mógł, bez bólu i cierpienia. Wiemy, że nie tylko godnie żył, ale i godnie zgasł.

I teraz spoglądając wstecz, z ludzkiego punktu widzenia – na całe króciutkie, a z medycznych rokowań – bardzo długie życie naszego Rycerzyka, wiemy, że właśnie na takie odejście sobie zasłużył. W pełni.

W myśl tak znanej sentencji wiersza ks. Twardowskiego: „Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą…”, wiemy, że śpieszyliśmy się kochać Krzysia z każdym dniem, z każdym kolejnym ofiarowanym nam miesiącem, a w ostatnich dniach wiedzieliśmy, że tego czasu możemy mieć jeszcze mniej niż kiedykolwiek wcześniej… Śpieszyliśmy się kochać… Ale i tak odszedł za szybko…

image

„Godnie żyć i godnie umierać” – Godnie żył…

Takie właśnie zdanie przyświecało nam przez cały miniony rok… Powtarzane nieustannie głównie przez lekarzy, gdy Krzyś znajdował się na kolejnym swoim zakręcie. Zdanie, które się stało naszą klątwą od momentu, gdy dowiedzieliśmy się, że Krzysiowa choroba spowodowana jest błędną informacją genetyczną kodu DNA w każdej komórce jego ciała… Gdy synek skończył miesiąc, musieliśmy dowiedzieć się, że jego choroba jest tą terminalną… I jak to nam ostatnio uświadomił pewien bardzo mądry człowiek (dziękujemy ks. Lucjanie!), nasza żałoba zaczęła się już wtedy… i od wtedy płynęły potoki łez rozpaczy, niepogodzenia, buntu…

Było też ciągle jednak obok nas marne, ale bardzo życiodajne pocieszenie. Bo słyszeliśmy także równie często zdanie: „dziewiczy przypadek na świecie”, „rokowanie nieznane”… Pozostawiona została furtka… ufności, że jakoś to będzie… nadziei, że nie będzie po prostu gorzej… wiary, w cud…?

Dzięki tej wierze, nadziei i bezgranicznej miłości do Krzysia nasz synek godnie żył i to w dosłownym tego słowa znaczeniu. Mimo całej aparatury, która go pchała do przodu w tym utrudnionym życiu i mnóstwa niecodziennych czynności pielęgnacyjnych, traktowaliśmy Krzysia zupełnie normalnie, jak zdrowe dziecko, jak gdyby nigdy nic… No, może poza momentami, gdy złapał pierwsze oddechy bez tlenu… Gdy zaczął samodzielnie, słodko, nieporadnie pić z kubeczka buzią… Gdy zwalczył n-tą niepotrzebną, a niebezpieczną infekcję… Wtedy pojawiała się u nas tak przeogromna i nieopisana radość, jakby co najmniej nasz syn zdobywał nagrodę Nobla, jakby zdobywał Mount Everest… Rozpierała nas wielka duma i prawdziwe szczęście. Pragnęliśmy tylko, by był… Nic więcej. A my razem z nim. Najlepiej w domku. I teraz czujemy się także dumni, świadomi spełnienia „godnego życia” naszego Krzysiątka: żył w pełni tak mocno jak tylko potrafił. Nigdy, nawet do ostatnich momentów, gdy było naprawdę źle, nie można powiedzieć o naszym syneczku, że był – znienawidzonym przez nas określeniem – „roślinką”… Krzyś do końca wymagał więcej, niż zaspokojenia potrzeb, aby nie był głodny, aby nie było mu zimno… Krzyś do końca, choć troszkę słabiej, machał rączkami jak czegoś chciał… Reagował ukojeniem na głos, pieszczotę dłoni… Nawet, gdy spał, na nasze przywitanie otwierał oczka, poruszał główką… Gdy coś bolało, płakał… Gdy był mocno przytulany, choć bez wyraźnego uśmiechu, cieszył się… po swojemu.

I niby rozum to rozumie… Wiemy, że na te możliwości życia, które mu były dane, jego rezerwy „godnego życia” wyczerpały się… Nie znieślibyśmy widoku naszego Dzieciątka ciągniętego na siłę do ziemskiego życia poprzez uporczywą terapię, spadek jakichkolwiek jego sił witalnych, cierpienie… Rozum wie… Jednak jest jeszcze serce…, które na wspomnienie tego pełnego radości i szczęścia, prawie normalnego życia z Krzysiem pęka…kilka razy dziennie. Jest ciągle to cholerne serce, które z bólem ściska i cofa rękę, gdy sięgamy do Krzysiowej szuflady, aby uporządkować jego rzeczy… Wtedy przez łzy stwierdzamy: „Może jutro?”…

DSC_0256

Najjaśniejszy Promyku Czerwcowy… Bądź!

Zjawiłeś się, jak czerwcowy promyk słońca
I nasz prywatny wszechświat zawirował się wokół Ciebie.
Stała się jasność
I było ciepło od tej miłości,
Która dała radość bycia Rodzicem,
A tobie dała radość rosnąć w puchu uczuć
najlepszych na świecie Rodziców.

Bolesną była nauka,
Jak walczyć o każdy oddech,
O powiew wiatru na werandzie,
O smak jabłka w ustach.
Przeżyłeś całe życie w rok
I jak najdzielniejszy mężczyzna
Staczałeś co dnia bój
z bezwzględnością Natury.

Widziałam Cię marynarzem,
ale Tobie było dane przemierzać tylko morze cierpienia…
Widziałam Cię podróżnikiem,
Który w kapsule czasu żegluje wśród gwiazd.
Może choć teraz Twój patron weźmie Cię za małą rączkę
I poprowadzi po niebiańskich dróżkach,
Skoro nie dane Ci było przemierzanie ziemskich bezdroży.

Zaznałeś w rok tyle miłości, ile nie dane było innym doświadczyć i przez sto lat.

Nauczyłeś nas szacunku do życia,
Kiedy bez jednej skargi znosiłeś każde cierpienie.
Patrzyłeś mądrymi oczkami
na mokre oczy tych,
którzy Twe malutkie rączki
Brali w bezsilnie mocne dłonie.
Dałeś nam czas, aby Cię pokochać,
A miarowe bicie Twego serduszka
Wyznaczało szczęśliwe godziny z Tobą.

Ziemia zdążyła obrócić się wokół słońca,
ale teraz jego czerwcowe promienie
skryły się za ciężkimi chmurami smutku.
Nasz wszechświat zmienił bieg,
Gdy na ziemi brakło Twego słońca.

Jasny promyku czerwcowy,
Opuściłeś nasz świat,
aby teraz eternalnym światłem rozjaśniać zaświaty.

Kochany Krzysiu,
Bądź z nami w mruganiu gwiazd,
W kroplach deszczu, szumie drzew.
Wszystko, co najpiękniejsze….

/ciocia Teresa/

promyk-260x150

Gdy emocje już opadną, jak po wielkiej bitwie kurz…

Dziś, po mało co przespanej nocy, powiedzieliśmy: „Nie wiemy, jak przeżyjemy dzisiejszy dzień…”. I dalej nie możemy uwierzyć, że już po, że już nasz Mały Rycerzyk na zawsze poszedł sobie odpocząć…

Ostatnią Drogę Krzyś miał najpiękniejszą z możliwych. Tak jak żył, tak go żegnano – wyjątkowo. Bo jakże nazwać wypełniony po brzegi wcale niemały parafialny Kościół, pełen wzruszonych par kochających go oczu… I w tym momencie, choć jeszcze za wcześnie na poukładane myśli i zdania, ale chcielibyśmy Wam niezmiernie serdecznie podziękować: za to, że byliście dziś z nami, za to, że jesteście… Przytulamy mocno i mówimy „dziękuję” wszystkim na raz i każdemu z osobna zapewniając: Krzyś jest szczęśliwy i bardzo dumny z tak wiernego grona prawdziwych Przyjaciół! A my, jako jego Rodzice, czujemy, że świat dał nam do kochania prawdziwego Bohatera! I stajemy się coraz bardziej świadomi, że Krzyś naprawdę potrafił zmienić świat, nie tylko nasz… Dziękujemy wszystkim Drogim Przyjezdnym z Rodziny: z Radomia i okolic, z Jasła i okolic, z Kielc i okolic; dziękujemy Przyjaciołom z Krakowa (którzy nigdy nie zawiedli), dziękujemy Kolegom z pracy; dziękujemy za wzruszającego kwiatowego Misia znad morza (Patrycjo i Krzysztofie – jesteście niesamowici!), dziękujemy Rodzicom Lenki, Nadii, Kubusia, Filipka, że postanowiliście razem z nami dać radę… Dziękujemy wszystkim tym, którzy bardzo chcieli, a nie mogli dziś się znaleźć obok: wiemy, że ciepłe myśli nie znają co to odległość… Dziękujemy ogólnie wszystkim (bo pewnie wielu z Was przysłoniły nam dziś łzy…) raz jeszcze i po stokroć! Swoją obecnością pokazaliście  jak bardzo nasz synek był dla nas, jak również dla Was ważny, bliski, wyjątkowy, ukochany… Po stracie Krzysia, przyszła nam myśl wyjazdu/ucieczki gdzieś na dłużej, dalej… Ale dziś uświadomiliście nam, że Wy nigdy nie zostawiliście nas… A więc jak my moglibyśmy zostawić Was? Krzysiu, kochany, dziękujemy Ci, że tak zbliżasz wspaniałych ludzi…

Nie tylko te słowa mogliśmy dziś skierować do naszego Syneczka. Przed ceremonią pogrzebową widzieliśmy się z nim po raz ostatni. I świadomość znaczenia tego słowa „ostatni” sprawia największy ból: ostatni całus w śliczny nosek, ostatni „żółwik” z Tatą, ostatnie „dziękuję” i „kocham” twarzą w twarz, ostatnie spojrzenie na nasz Skarb, który spał sobie tak słodko, tak spokojnie… Ubrany w błękitną, elegancką koszulę (którą miał włożyć na swoje przyjęcie urodzinowe :-(), swoje ulubione eleganckie spodenki w kratkę, niebieskie trampki, czapeczkę spod której wystawał zawadiacko niesforny kędziorek… Oto taki właśnie nasz mały Aniołek-Bamberek przytulał swojego nieodłącznego powiernika: Tygryska, w drugiej rączce ściskał najwierniejszego Przyjaciela: Puchatka. Aby było ciepło i bezpiecznie, Krzysia otulił jego najulubieńszy kocyk spryskany mamusinym zapachem konwaliowych perfum… A żebyśmy wiedzieli, że Krzyś zasypia spokojnie jak co wieczór w domku… Seweryn Krajewski zaśpiewał mu po raz ostatni: „Kiedyś tam, będziesz miał dorosłą duszę, kiedyś tam, kiedyś tam…”.

My jednak buntujemy się, na myśl, że Krzyś śpi… On nie śpi. To jego ciało udało się na wieczny odpoczynek: od cierpienia, od wszelkich rurek i ukłuć… A on? Głęboko wierzymy, że teraz wesoło rozrabia u Pana Boga za piecem poznając wszystko to, czego tu na Ziemi zaznać mu nie było dane… I czuwa nad nami… Dziś po południu pojechaliśmy ponownie na cmentarz…Na całej rozciągłości maleńkich mogiłek, tylko grobek synka był skąpany w słońcu… Dziękujemy Ci Kochanie za tę obecność :-*

Bo to ona właśnie nam jest teraz najbardziej potrzebna… Teraz, „gdy emocje już opadną, jak po wielkiej bitwie kurz…”.

wpid-ramka_ost.jpg