Dziś imieninki Krzysia. Dzień szczególny, bo mamy swojego własnego, zupełnie prywatnego św. Krzysztofa – Rycerzyka. Jeździ z nami (malutkie zdjęcie na desce rozdzielczej w samochodzie) i swoją poważną minką, woła „Zwolnij” kiedy trzeba… 🙂
Dziś zanieśliśmy Krzysiowi kolejną pogodną, kolorową, ładną kompozycję kwiatową… Ale nic to w porównaniu czym zaskoczył nas nasz synek…
Też dostaliśmy kwiaty… Wiele pięknych kwiatów: ogromny, niecodzienny kwiatostan białego storczyka, Krzysiowego storczyka. Mamy w domu siedem innych tych samych kwiatów, z pięknymi pąkami, na pojedynczej łodydze. Na tym storczyko-drzewku doliczamy się rozkwitniętych 5-ciu łodyg… A dlaczego to takie ważne? I dlaczego to Krzysiowy storczyk? A ponieważ został zakupiony w momencie urządzania kącika Krzysia w naszej sypialni i wprowadzaniu tam elementów błękitu, kiedy to mogliśmy tej aranżacji poświęcić wiele czasu, wyczekując upragnionego powrotu synka do domu ze szpitala. Storczyk był początkowo pięknie niebieski (widać farbowany, bo teraz jest biały), a zaraz po jego pojawieniu się u nas, pojawił się Krzyś.
Natomiast dokładnie rok temu nie było dobrze. Nasz dramat związany z odkrywaniem złych diagnoz właśnie się zaczął, a dzień wcześniej Krzyś pierwszy raz trafił na respirator… i pozostał na nim już potem na bardzo długo. W jego imieniny odbyły się pilne chrzciny w szpitalu, których z nadmiaru emocji i przygnębienia, zbyt nie pamiętamy… Słyszeliśmy tylko, że „cuda się zdarzają…, że modlimy się o siłę do życia…, że Patroni pomogą…”. To od księdza. A od lekarzy: „że stan jest bardzo poważny, że… nie wiadomo, czy dane nam się będzie zobaczyć… jutro, że trzeba się pożegnać”. A my na to, ocierając łzy i zaciskając mocno pięści, bez zmrużenia powieki, pytaliśmy twardo: „Kiedy będziemy mogli zabrać Krzysia do domu?!”.
Nie zwątpiliśmy ani przez moment. Dla nas on był na swój sposób zdrowy… tylko trochę inaczej. Założyliśmy okulary rodzicielskiej miłości i determinacji. Wiara… Intuicja… Głupota, czy Nadzieja?… I znowu Wiara…
I dzięki temu wszystkiemu, lub dzięki jeszcze czemukolwiek innemu, udało nam się wspólnie przeżyć nie tydzień, a 11 i pół miesiąca. Razem – najpiękniej jak każdy z nas potrafił. Najpiękniej, choć najtrudniej jak potrafił Krzyś. Nie sprawiał przecież żadnych kłopotów, a rozczulał swoim małym charakterkiem uparciuszka, pieszczocha, dzielniachy – za każdym razem!
Wiara czyni cuda… Naszym cudem było to „razem” przez prawie rok, a cudem nad cudami – trzy miesiące w domu. I ta wiara dalej pcha nas do przodu. Pozwala dalej uśmiechać się, choć czasem przez łzy; kochać, choć tęsknić; pogodzić się, mimo żalu… Ta wiara pozwala nam widzieć i czuć naszego Krzysia wszędzie. A znaków nam przesyła niemało. Ta wiara pozwala ufać, że moje dziecko co dzień mówi mi: „Mamo, jestem szczęśliwy. Kocham!”. Ta wiara pozwala właśnie dziś zauważyć tego dowód w wielkim Krzysiowym storczyku na naszym parapecie… a storczyk ten kwiatów ma 33…