Z cyklu: Ucieczka ze szpitala cz. III – Finał!

Tak, po pierwszej i drugiej części, to dziś nastał ten moment, kiedy odkrywamy ostatni fragment Krzysiowo-Tatowej Opowieści:

(…)

Rodzice Krzysia jeszcze nie spali. Układali się dopiero do snu, rozmawiając między sobą jeszcze o swoim synku.

– Ach, jak ja bym chciała, żeby Krzyś był już z nami w domu… Tyle rzeczy i sprzętów czeka tutaj na niego. A przede wszystkim czekamy my, rodzice. – powiedziała z żalem w głosie Mama Krzysia.

– Na pewno Kochanie, na pewno kiedyś to się stanie… – pocieszał Tata Krzysia. W połowie zdania przerwał mu jednak dzwonek domofonu. W słuchawce usłyszał głos starszego pana proszącego o otwarcie drzwi. Natychmiast otworzył myśląc, że może ktoś z ulicy potrzebuje pomocy o tej późnej porze. Otworzył drzwi do mieszkania, przed którymi stał nie kto inny, a nasz Krzyś!

– Dobly wiecól! Cy zamawiali Państwo malego slodkiego chlopcyka? – zażartował Krzyś śmiejąc się przy tym głośno.

– Krzyś! Krzyś! Kochanie, zobacz kto stoi w drzwiach! – zawołał z niedowierzaniem tata. Mama nic nie mówiąc, a tylko płacząc wzięła Krzysia na ręce i zaczęła go ściskać mocno obcałowując przy tym każdy skrawek jego buzi.

– Krzysiu, ale jak Ty się tu dostałeś? – zapytał Tata Krzysia, wciąż nie wierząc w to, co widzi.

– Nolmalka. Pani Klysia pomogła mi się wylwać na chwilę ze spitala. Psyjechałem taksówką. Zrestą to ten miły pan pomógł mi zadzwonić do modofonu… A nie, jak się to nazywa… Ach tak, domofonu. Na lano musę jednak być w swoim łózecku na oddziale. Sami wiecie, lekaze mogą nie być za baldzo scęśliwi widząc lano blak jednego pacjenta! – zaśmiał się Krzyś, wciąż zadowolony ze swojego kapitalnego pomysłu i dziwiąc się, że tak łatwo, choć z małymi przygodami minęła mu podróż do domku.

Dzisiejszej nocy nikt w mieszkaniu Rodziców Krzysia ani myślał o spaniu. Cała noc minęła im na rozmowach, zabawach, żartach. Rodzice pokazywali Krzysiowi każdy kąt mieszkania, Krzyś natomiast bawił ich opowieściami z życia oddziałowego.

Nad ranem Rodzice Krzysia zapakowali się w samochód i odwieźli Krzysia na oddział, cały czas w duszy przyrzekając sobie, że kiedyś uda im się wyrwać Krzysia do domu już na dłużej, a może i na zawsze.

Zbliżała się godzina siódma. Ruch na oddziale był coraz większy. Niektórzy wchodzili do szpitala, inni wychodzili. Tych wchodzących było jednak zdecydowanie więcej. Krzyś sprawnie przecisnął się przez ten tłum, wspiął się po schodach na piętro i szybko pobiegł na oddział. Blada ze strachu przed lekarzami pani Krysia pomogła mu zająć miejsce w łóżeczku wypytując go przy okazji o przebieg wycieczki.

***

Leżąca obok Małgosia, która dopiero co się obudziła, zaczęła się przeciągać.

– Jak Ci minęła noc Krzysiu? – zapytała ziewając.

– Miałem piękny sen… Śniło mi się, że byłem w domku u rodziców. – mówiąc to Krzyś zaśmiał się w duchu.

– Tak, naprawdę piękny sen miałeś Krzysiu… Ja też tęsknię za domkiem. – rozmarzyła się mała Małgosia.

Nie minęło dużo czasu, gdy na oddziale pojawili się lekarze na porannym obchodzie. Podchodzili kolejno do dzieci. Gdy zatrzymali się przy Krzysiu, jeden z nich powiedział:

– A tu nasz mały bohater Krzyś. Jego stan się polepsza, infekcja mija, może wkrótce uda mu się wyjść do domu. Dzisiejsza noc z tego co wiem, minęła mu spokojnie, lekarz dyżurujący nie był wzywany przez pielęgniarki… – zakończył.

Tylko jeden młody, dociekliwy doktor wśród opuszczających salę lekarzy, odwrócił się z zaciekawieniem i nurtującym go wciąż pytaniem, dlaczego Krzyś spał w bucikach, w dodatku lekko przybrudzonych… Zza uchylonych zaś drzwi oddziału dało się słyszeć cichy chichot pani pielęgniarki Krysi.

O tym co wydarzyło się dziś w nocy, zdradzał tylko tajemniczy uśmiech na twarzy naszego Małego Bohatera.

 KONIEC

 

„Podobała się bajeczka? To pieniążki do woreczka!” 🙂

 

Jeśli komuś podoba się ta opowieść,

przelewa 5 zł na wybranego dzieciaka z Siepomaga.pl 🙂 ❤

 

Image

Z cyklu: Ucieczka ze szpitala cz.II

Nie pozwalamy Wam już dłużej czekać: z okazji weekendowego luzu, ciąg dalszy opowieści Krzysiowego Taty! 🙂 I to jeszcze nie jest ostatnia część!

(…)

 Była ciemna noc. Tak samo ciemny, a może i bardziej był korytarz, po którym Krzyś tupał swoimi małymi stópkami. Nie bał się jednak, w końcu jechał do swoich rodziców. Przed nim pojawiła sie jednak pierwsza przeszkoda. Jak zjechać na parter? Przed Krzysiem stały otwarte drzwi windy. Krzyś wszedł do środka i – chociaż nie umiał jeszcze liczyć – coś podpowiadało mu, żeby wcisnąć „0”. W żaden sposób nie mógł jednak dosięgnąć tego przycisku. „Co robić? Co robić? Zaraz! Przecież rodzice mówili mi kilka razy, że za długo czekali na windę i rezygnując z przejażdżki nią, wybierali schody. Tylko gdzie one są?” I Krzyś wyszedł z jasnej windy z powrotem w ciemny korytarz. Schody były obok windy, Krzyś nie miał więc problemu z ich znalezieniem. Schodek po schodku, stopień po stopniu Krzyś powoli schodził na dół, uważając aby nie spaść i nie narobić przy tym zbędnego hałasu, który mógłby obudzić pana portiera na dole. Gdy wydostał się już z budynku, kolejna myśl zaczęła trapić naszego małego bohatera. „Jak ja się dostanę do domku? Rodzice przyjeżdżają chyba autem… Ale zaraz, zaraz… Przecież mam karteczkę od pani Krysi, może wezmę więc taksówkę? Tak, tak właśnie zrobię!”.

Tak się szczęśliwie złożyło, że postój taksówek był tuż obok szpitala. Stał tam jeden samochód, w którym przysypiał starszy pan. Krzyś nieśmiało zapukał do drzwi, kolejny raz bowiem dzisiejszego wieczoru nie mógł czegoś dosięgnąć – tym razem była to klamka taksówki. Starszy pan przebudzony ze snu, otworzył drzwi Krzysiowi.

– Dobry wieczór chłopczyku! W czym mogę Ci pomóc? – zapytał wcale nie zdziwiony małym pasażerem stojącym przy jego samochodzie.

– Dobly! Dobly! Cy mógłby mnie pan zawieźć do domku moich lodziców? Tutaj mam kalteckę, na któlej jest wsysko napisiane. – powiedział odważnie Krzyś, podając karteczkę z pismem pani Krysi.

– Oczywiście! Wskakuj na tylną kanapę! – powiedział z radością otwierając tylne drzwi.

Krzyś zajął miejsce z tyłu. Podczas jazdy nie mógł jednak usiedzieć w miejscu, prawie cały czas stał przy drzwiach, zaglądając przez szybę i oglądając Kraków nocą. Do tej pory podróżował po Krakowie tylko w karetce – na badania i z powrotem do szpitala. Teraz mógł jednak podziwiać całe uśpione snem miasto.

Po około 15 minutach jazdy pan taksówkarz oznajmił – Jesteśmy na miejscu!

– A ile płacę? – zapytał Krzyś szukając nerwowo w kieszeniach bluzy i spodenek jakichś drobnych.

– Nic. Gratis od firmy! – zaśmiał się dobrodusznie starszy pan. – W końcu nie często zdarza mi się taki mały, sympatyczny klient!

– Dziękuję! – zawołał z radością Krzyś, cały czas zastanawiając się czy użył poprawnego „magicznego” słowa. Wyskoczył sprawnie z samochodu, po czym zawołał przez otwarte jeszcze drzwi do pana kierowcy – A cy mógłby pan zadzwonić jesce do domofonu?

– Jasne! – odpowiedział taksówkarz naciskając przycisk kilka sekund później.

– Jesce las dziękuję! Do zobacenia moze jesce kiedyś! – powiedział Krzyś, teraz już pewny, że użył właściwego słowa. Samochód odjechał.

 Image

Ucieczka ze szpitala – CZĘŚĆ I

Wpis ten powstał ponad rok temu, kiedy jeszcze Krzyś leżakował w szpitalu na ul. Kopernika. Tak, wtedy kiedy jeszcze nie było bloga przyszła nam do głowy taka opowieść… Nie łączcie jej jednak z żadnym konkretnym szpitalem. Historia ta mogła się wydarzyć w dowolnym mieście. Nawet Twoim. Posłuchajcie…

Był późny wieczór. Rodzice Krzysia już dawno poszli do domu, ściskając czule na dobranoc swojego synka. Krzyś nie mógł jednak zasnąć. Cały czas w jego małej główce kołatała się jedna myśl: “jak to jest w domku, o którym rodzice tyle opowiadają? Tyle już tu leżę, chciałbym wreszcie zobaczyć to miejsce! Muszę! Muszę ich odwiedzić! Podjąłem decyzję! Chociaż na chwilkę może uda mi się wyskoczyć i wrócić na oddział przed porannym obchodem… Ale jak to zrobić? Jak?”

– Pseplasam! Pseplasam plose pani! Cy mogłaby tu Pani podejść? – zawołał Krzyś ze swego łóżeczka na oddziale.

Pani Krysia*, która od razu usłyszała Krzysia, podeszła do jego łóżeczka.

– Tak Krzysiu? Co się stało? – zapytała.

– Plose Pani, cy mozliwe by bylo, abym dzis wyskocył na chwilę do moich lodziców? Oni tyle mi opowiadają o pewnym mitycnym miejscu zwanym Domkiem. Cy ja mógłbym chocias na chwile ich odwiedzić? – zapytał Krzyś robiąc przy tym słodką minkę, aby łatwiej było mu przekonać panią pielęgniarkę.

– No nie wiem Krzysiu czy to dobry pomysł… Nie wiem. No bo co ja powiem rano, jeśli lekarze nie zastaną Cię w łóżeczku? – zastanawiała się głośno pani Krysia, w której głowie piętrzyły się coraz większe wątpliwości.

– Ale ja wloce do lana! Obiecuje! – to powiedziawszy, Krzyś podniósł prawą rączkę, jakby przysięgając.

– No dobra Krzysiu! W końcu tyle czasu już tu leżysz… Myślę, że należą Ci się chociaż jedne odwiedziny u rodziców. Ale pamiętaj, rano masz być z powrotem w łóżeczku. – zgodziła się w końcu pani Krysia.

– Hulla! – zawołał z radością Krzyś tak głośno, że aż podskoczyła we śnie mała 2-miesięczna Małgosia leżąca w łóżeczku obok. Pozostałe dzieci dawno już spały.

– Cy mogłaby mi pani pomóc zeskocyc z łózecka i się ublać? – zapytał Krzyś.

– Oczywiście! – to mówiąc pani Krysia pomogła zejść Krzysiowi z łóżeczka, po czym podała mu spodenki, buciki i bluzę, którą zostawili Krzysiowi rodzice.

– Dziękuję! – zawołał z radością Krzyś, nie mogąc się już doczekać wizyty u rodziców. „Jak oni się zdziwią! A jak się będą cieszyć! Ale będzie niespodzianka!” – myślał z rozkoszą.

– Zalas, zalas… ale jest mały ploblem! Psecies ja nie znam adlesu! – zachmurzyła się Krzysiowa buzia. – Cy moglaby mi pani pomóc? Moze lodzice gdzieś zostawili swój adles? – zapytał Krzyś panią pielęgniarkę marszcząc przy tym swoje czółko.

– Poczekaj Krzysiu, chyba w Twojej dokumentacji medycznej rodzice wpisali swój adres… Tak! Jest… ulica Spoko… a z resztą zapiszę Ci na karteczce, tak będzie bezpieczniej. Proszę! – pomogła Krzysiowi pani Krysia czując przy tym, że spełnia dobry uczynek.

– Ablakadabla! A nie… pseplasam… Dziękuję! Ciągle mylą mi się jesce te magicne słowa, któlych ostatnio naucyli mnie lodzice – zarumienił się Krzyś, ciągle zastanawiając się w swojej główce czy do słów tych należało również „Czary mary” czy tylko „Proszę, dziękuję, przepraszam”.

– Ależ proszę Krzysiu! Szczęśliwej drogi, pozdrów rodziców i pamiętaj, żeby rano być z powrotem w szpitalu w swoim łóżeczku! – przestrzegła jeszcze raz pani Krysia.

– Dobze! Będę pamiętał! – pomachał jej na pożegnanie Krzyś.

* pani Krysia jest postacią fikcyjną, istnieje tylko w głowie autora (i ma się tam całkiem dobrze, a przynajmniej tak odpowiada, kiedy ją o to zapytać), proszę nie łączyć jej z żadną realną osobą 😉

Ciąg dalszy nastąpi…

Image

Męska rozmowa o… śmierci i ułomności

Pod wczorajszym wpisem pojawił się jeden – inny niż zwykle – bolesny komentarz.
Dziś będzie więc męska rozmowa z Tatą Krzysia (tak, tak, na blogach piszą nie tylko „mamusie słodkich dzieciaczków roztkliwiające się nad swoimi pociechami”).

Moglibyśmy ten komentarz zignorować. Mamy jednak nadzieję, że będzie to ważny głos w tej dyskusji, którą rozpoczynamy z trzech powodów:
– żebyście i Wy, Przyjaciele Krzysia, wiedzieli z czym do czynienia mają na co dzień rodzice dzieci chorych i rodzice Aniołków – nie tylko słowa otuchy i współczucia, ale i słowa bolesne, wbijające się jak sztylet w serce,
– bo głupoty nie można ignorować. Głupota, która nie jest tępiona staje się normą, która zaczyna beztrosko hasać w przestrzeni publicznej,
– w obronie godności Krzysia i innych chorych dzieci oraz całej społeczności blogowej.

Zacznijmy więc po kolei, cytując komentarz niejakiego Marcina (zachowana oryginalna pisownia):

„Ludzie powinniscie sie cieszyc ze takie potworne anomalie umarly.Slodki nienormalny niemowlaczek a co by bylo za 20 lat. Cale szczescie ze ta anomalia przestala istniec. Dziecko bylo wadliwe (…)”

Czy zdrowe dzieci mają większe prawo do życia i opieki medycznej niż dzieci chore, obciążone genetycznie? Pewnie, że łatwiej byłoby dla NFZ, budżetu, itd., by takie dzieci najlepiej się w ogóle nie rodziły. Ale jednak Ktoś tak zdecydował, że i takie dzieci są na tym świecie.
Czy chore dziecko nie ma prawa być ratowane tak jak zdrowe dzieci? Że co? Że nie będzie z nich pożytku w przyszłości? Że będą obciążeniem dla systemu? Powiedzmy sobie szczerze: znam wiele osób zdrowych, które też nie są pożytkiem dla społeczeństwa.

A takie podejście może doprowadzić do chorych wniosków:
Po co leczyć ludzi chorych? Dobić ich! Przecież niepotrzebnie obciążają system.
Po co opiekować się starszymi? Dobić! Przecież już nie są w wieku produkcyjnym.
Po co ratować ludzi rannych w wypadkach? Dobić! Przecież szkoda marnować kasę na ich leczenie.

Ale zaraz, zaraz… przecież to brzmi znajomo… ach tak! Były już kiedyś doktryny i systemy chcące segregować ludzi na podludzi i nadludzi, mordujące tych, co mieli inny kształt nosa czy też byli innej wiary, zrzucające chore dzieci w przepaść…

Hitler, Mengele, Stalin, Spartanie – coś to panu mówi?
Czy przemawia do pana 72 mln ludzi, które zginęły podczas II wojny światowej tylko dlatego, że jeden facet wymyślił sobie czystki rasowe i nowy „idealny” porządek świata?

Wracając do Krzysia:
To co? Mieliśmy Krzysia przestać karmić? Odłączyć od tlenu? To byłby ten „wspaniałomyślny wyraz nowoczesnego humanizmu”? Halo? Czy jeszcze leci z nami pilot? Ludzie! Czekacie na koniec świata jako wojnę jądrową czy huragany? Powiem Wam: to jest KONIEC ŚWIATA, jeśli brak jest poszanowania dla drugiego (również tego chorego) człowieka. Promuje pan cywilizację ŚMIERCI, a nie ŻYCIA!

„Tylko szaleniec potrafi rozpamietywaci wypisywac historyjki jakby chodzilo o normalne dziecko.Dla normalnego czlowieka te wasze blogi belkotanie bzdur na temat ze dziecko kalekie dalo Wam sile do zycia jest bzdura.Np. Blog Marysia Brzoska az sie nie chcepisac”

Cóż, mam nadzieję, że nie będzie pan musiał stać kiedyś po tej stronie lustra, po której stoimy my – rodzice Krzysia, Anna Brzóska, rodzice Adasia, Emilki, Błażeja, itd. Tylko stojąc po tej stronie dowiedziałby się pan, co tak naprawdę daje siłę do życia.

Dyskutowałbym też nad określeniem: „normalny człowiek”. Kto to niby jest? Ten zdrowy ze zdrowymi dziećmi? A my co? Jacyś trędowaci jesteśmy? Myślenie godne ciemnych wieków średniowiecza.

I jeszcze jedno mnie zastanawia. Skoro tak pana brzydzą chore dzieci, to czemu pan się tak „katuje” wchodząc na blogi tych dzieci? Jakiś wyraz nowoczesnego masochizmu?

„W kadym badz razie dobrze sie stalo ze te “aniolki”/Biedne te prawdziwe przestaly istniec i żebrac o 1% podatku na beznadziejnosc”

Ponad 457 mln zł zebranych przez 1% podatku w 2012 r.
457 mln zł przeznaczonych na m.in. leczenie i rehabilitację chorych dzieci.
To daje nadzieję, nie beznadziejność.

A że żebramy? No cóż, każda kampania społeczna to w pewien sposób żebranie o pomoc. A co ma zrobić rodzic chorego dziecka, gdy nie ma na leczenie? Niech mi pan wierzy, posunie się nawet do żebrania.

Podsumowując: zapraszamy pana na Oddział Intensywnej Terapii lub Oddział Onkologii w szpitalu w Prokocimiu. Niech pan powie tym dzieciom prosto w oczy, że powinno się je dobić. Że nie ma dla nich przyszłości. Że są obciążeniem dla systemu. Że za 20 lat będą brzydkie i nadal ułomne. Że powinny umrzeć…

Gdy pan to zrobi, wtedy możemy prowadzić dalszą dyskusję.

Póki co wystarczy. Tyle.

PS. Piszcie w komentarzach, jeśli popieracie nasze stanowisko.

PS od Mamy Krzysia:
Pro forma, przypomnienie tylko idei powstania bloga: przekonać i udowodnić, że życie z chorobą własnego Dziecka to nie tylko musi być pasmo pretensji, goryczy i krzyku nieszczęścia, ale pełna wyzwań, wyboista droga, na której odkryliśmy nasze największe Szczęście; która pokazała nam najcudowniejszą, czystą Miłość. Dzięki naszemu niedoskonałemu-doskonałemu Krzysiowi. Wiemy, że brzmi górnolotnie i że „Niedoświadczonym” trudno uwierzyć, ale tak jest. Nikomu nie życzymy nigdy takich doświadczeń. Dlatego dziękujemy absolutnie wszystkim Przyjaciołom Krzysia, że nam uwierzyli „na słowo”, że są z nami – serdecznie, przyjaźnie, mimo wszystko… Marcinie – nie wiesz, nie rozumiesz o czym piszemy…, a aby nie gloryfikować głupoty – twój nieszczęsny komentarz (fragmentami opublikowany, bo potrzebny tylko do tej jednej ważnej dyskusji) jest już w koszu.

 

Pomóż Oldze widzieć i żyć…

Wzrok, kolory, kształty… dla znakomitej większości z nas niby nic wyjątkowego… ot, codzienne życie. Wstaję rano i widzę. A jednak jest ktoś, kto może tą możliwość poznawania świata utracić. Zwłaszcza, że mając tylko 8 miesięcy nie miał jeszcze czasu poznać całej feerii barw i kolorów.

Kochani,

Dziś zwracamy się do Was z prośbą o pomoc dla Olgi Kostki (więcej informacji tutaj). Na jej profil na Facebook’u  trafiliśmy zupełnie przypadkiem, jednak to co przykuło naszą uwagę, to – przyznajcie sami – wprost zniewalający jej uśmiech:

3556429652_2

Ale do rzeczy: dziewczynka ta cierpi od 8 tygodnia życia na złośliwy nowotwór oka :/ Obecnie jej rodzice zbierają na bardzo kosztowne leczenie w Londynie, które ma pomóc uratować oczko i zapobiec przerzutom na inne organy. Potrzebna kwota to – bagatela – 300 tys. zł! Każda z 3-ech dawek po 100 tys. zł. Pierwsza w październiku, kolejne – listopad i grudzień. Czasu więc zostało naprawdę niewiele…

Pomóc można na różne sposoby, czy to poprzez aukcje Allegro (link tutaj, różne przedmioty, jak i symboliczne „piątaki”), czy poprzez bezpośrednie wpłaty na subkonto w fundacji:

Fundacja Dzieciom „Zdążyć z pomocą”
ul. Łomiańska 5, 01-685 Warszawa
15 1060 0076 0000 3310 0018 2615
w tytule przelewu podać:
„20793, Kostka Olga – darowizna na pomoc i ochronę zdrowia”

Jeśli tylko możecie w jakikolwiek sposób pomóc, nasz Krzyś będzie z Was dumny!

A jeśli jeszcze się wahacie, oto kolejny argument – ulubionym przyjacielem Olgi jest Kubuś Puchatek 🙂 To chyba wystarczający powód dla Was – Przyjaciół Krzysia i jego Stumilowego Lasu, prawda? 🙂

1278992_529396780462430_724973229_o

O tym, jak zniknął sufit

Dziś co poniektóre kraje świętują Dzień Zwycięstwa. My też dziś mamy szczególny dzień… Dzień Zwycięstwa Nad Sufitem! 🙂 Od momentu swoich narodzin Krzyś był przekonany, że sufit zawsze wygląda jak biała plama, czasem w różnych odcieniach, czasem z lampami lub żyrandolami różnego rodzaju… Dziś jednak Krzyś spojrzał do góry i zobaczył taki oto obrazek:

Image

Czy już wiecie co się stało? Tak, zgadliście! Krzyś był dziś…

… pierwszy raz na spacerze! 🙂

Na najbardziej spacerowym spacerze, jaki można sobie tylko wyobrazić! 🙂

Nasza wycieczka przebiegła bez żadnych zakłóceń – Krzyś był baaardzo zadowolony i korzystał z kołysania zafundowanego mu przez krakowskie „gładkie” chodniki 😉 Rodzice też całkiem dzielnie znieśli pierwszy wspólny spacer 🙂 Na dowód, że nic nikomu się nie stało, zamieszczamy kilka zdjęć:

Image

Image

Image

Image

O tym, jak to Stumilowy Las rozgościł się w pokoiku Krzysia

Kubuś Puchatek najlepszym przyjacielem Krzysia jest. To wie chyba każdy z Was. Koniec i kropka 🙂 Jednak w pokoiku naszego Krzysia Kubuś Puchatek postanowił swoją obecność zaznaczyć w sposób zdecydowanie bardziej wyraźny.

Jak wszem i wobec wiadomo, Miś ten specjalizuje się głównie w jedzeniu miodku, myśleniu o Bardzo Ważnych Sprawach, jedzeniu miodku, oczekiwaniu na miodek, odpoczywaniu po miodku, myśleniu o Jeszcze Ważniejszych Sprawach, jedzeniu miodku (czy nie za dużo tego?…), itd.

Dla naszego Krzysia Kubuś postanowił jednak nauczyć się kilku nowych specjalności, dzięki czemu poziom kp/m2 niebezpiecznie wzrósł w naszym mieszkaniu (gdyby ktoś przypadkiem nie wiedział – w co wątpię – co oznacza kp/m2, spieszę z wyjaśnieniem: jest to jednostka powszechnie stosowana w Stumilowym Lesie i oznacza: „Kubusiów Puchatków na metr kwadratowy”).

A oto i nasi Kubusiowie:

  1. Kubuś kocykowy – dba o to, aby naszemu Krzysiowi było ciepło i milutko podczas siedzenia w foteliku.
    Image
  2. Kubuś kalendarzowy – zajmuje się organizacją czasu. Pamięta, kiedy była wymieniana rurka tracheo, a kiedy sonda.
    Image
  3. Kubuś sufitowy – dba o to, aby nasz Krzyś nie nudził się podczas leżenia w łóżeczku i nie patrzył w białą powierzchnię sufitu.
    Image
  4. Kubuś ścienny – spokrewniony z Kubusiem sufitowym, jednak zajmujący się trenowaniem wzroku Krzysia w pozycji pionowej (najlepiej u mamy lub taty na rękach!…).
    Image
  5. Kubuś kołderkowy – ten jest z kolei dobrym znajomym Kubusia kocykowego, i tak jak on dba o ciepło i komfort naszego Małego Bohatera, tyle że w nocy. Z tego też powodu Kubuś ten jest grubszy (jadł więcej miodku?).
    Image
  6. Kubuś trzymak – niech Was nie zwiedzie jego niepozorna minka. Kubuś ten ma baaardzo ważną rolę – przytrzymuje przewód od respiratora, aby nie wyrwał on naszemu Krzysiowi rurki tracheo. Zadanie swe spełnia poprzez… siedzenie na tym przewodzie (wymarzona praca – typowo siedząca… kto by tak nie chciał?).
    Image
  7. Kubuś śpiewak – ten, to ma gadane! Potrafi bez przerwy śpiewać i opowiadać Krzysiowi najlepsze swoje przygody ze Stumilowego Lasu. Obiecał, że wystartuje ze swoim repertuarem w kolejnej edycji show The Voice of Stumilowy Las!
    Image
  8. Kubuś klucznik – najmniejszy z naszej dotychczasowej rodziny misiów. Jego zadanie polega na… wiszeniu i trzymaniu w łapkach kluczy do Miejsca, Gdzie Znajduje Się Miodek. Bardzo skromny i wstydliwy, zwykle chowa się za książkami.
    Image

Świętujemy… podwójnie!

Data: 21 marca 2013 r.

Godzina 10:03 – rodzice Krzysia otwierają pierwszą butelkę szampana (Piccolo oczywiście!) i zapraszają Krzysia do łóżka na wspólne rodzinne śniadanie. Krzyś obchodzi właśnie swoje 9-te urodziny! Pierwsze w domku! (bo trzeba Wam wiedzieć, że Krzyś obchodzi swoje urodziny co miesiąc, co by czasu nie marnować i nie czekać przez cały rok na urodzinowy tort :)). Dokładnie 9 miesięcy temu mama Krzysia wylewała siódme poty ze stresu i zmęczenia na łóżku operacyjnym, a tata Krzysia był bliski omdlenia przed drzwiami na porodówkę. Tylko sam Krzyś był tego dnia na tyle wyluzowany, że mu się zapomniało oddychać (chociaż Krzyś do dziś obstaje przy wersji, że po prostu nikt go nie poinformował wcześniej co ma robić, więc nie wiedział, że ma oddychać, itd.).

Godzina 13:00 – rodzice otwierają kolejną butelkę szampana (jak my kochamy takie dni pełne okazji! :)). Krzyś jest od 3 tygodni w domku! Trzymajcie kciuki, by szampanów Piccolo zabrakło w okolicznych sklepach przez kolejne tygodnie świętowania pobytu Krzysia w DOMU! 🙂

Relacja foto poniżej:

Image

Image