Krzyś został starszym Braciszkiem!

Jak to się stało, pytacie?

A no całkiem naturalnie, biologicznie, po bożemu i tak jak chcieliśmy najbardziej… zupełnie statystycznie normalnie! Po doświadczeniu z wyjątkowym Krzysiem, pragnęliśmy, aby nasze kolejne dziecko (o ile się wydarzy) było absolutnie statystycznie zwyczajne: zdrowe, szczęśliwe, beztroskie… jakich miliony!

I się wydarzyło… Jest Dziewczynką. Zupełnie zdrową. Śliczną. Już uśmiechniętą. I jedyne co ma wyjątkowe to niebywale długie rzęsy… A po bracie? Przenikliwe, poważne spojrzenie… swoimi czarnymi koralikami 😃 

I najważniejsze: ma na imię Anielka. W końcu to Ta, którą podarował nam pewien znany tu wszystkim Anioł… 

Pierwszy miesiąc… oboje z Tatą Krzysia mamy sen: każdy z nas inny, ale motyw wspólny: maleńkie dzieciątko. W bieli. Uśmiechnięte. Siedzi lub jest przytulane. I nasze wspólne upewnienie: „ale nie było wokół żadnych sprzętów?”

Drugi miesiąc: o-o-ł… Czy to możliwe? Wizyta w gabinecie rozwiewa wątpliwości: jest maleńkie serduszko… Bije ładnie. Nasze serca stanęły: chyba jednocześnie z radości i ze strachu.

Trzeci miesiąc: wszystkie pokłady stresu i nerwów były wycelowane na jeden dzień od dawna zaznaczony w kalendarzu: usg genetyczne. Wtedy to kiedyś z Krzysiem dostaliśmy pierwsze symptomy, że nie wszystko gra idealnie… Dobrze pamiętający naszą historię pan doktor drobiazgowo, długo i w milczeniu badał wszystko z poważną miną. Nie sądziliśmy, że minuty mogą trwać godziny… Jest werdykt: „wszystko jest w najlepszym porządku…”. Nie pamiętam kiedy oboje płakaliśmy… ze szczęścia! 

Czwarty miesiąc: cokolwiek się stanie, jeśli w tym momencie czujemy się szczęśliwi, to czemu się z tym kryć? I tak o naszej wówczas Fasolce dowiaduje się najbliższa rodzina i zaufane grono przyjaciół. Dalsze kręgi zostawiamy na przyszłość – babcine „żeby nie zapeszyć” ciągle dzwoni z tyłu głowy…

Piąty miesiąc: okrągłości przybywa, a pewności siebie znów trochę ubywa – przed nami kolejne ważne usg tzw. „połówkowe”. Demony przeszłości szaleją… I znów „proszę wstać, sąd idzie”: „(…) Będziecie mieli córeczkę. Badanie idealne. Swój kolejny egzamin zdała celująco”. Stukania młoteczka po ogłoszeniu tego wyroku już nie słyszeliśmy… Słaliśmy już wtedy stukot gorących podziękowań… ku Górze.

Szósty miesiąc: pojawiają się coraz poważniejsze preteksty do wymiany garderoby o co najmniej rozmiar wyżej. Po wcześniejszych „motylach w brzuchu” i łaskotaniach, pojawiają się całkiem mocne szturchnięcia, wewnątrzbrzuszkowe boogie-woogie i niesynchroniczny taniec nowoczesny… szczególnie po słodkiej kolacji 😃 

Siódmy miesiąc… „To był maj… Pachniała…”. Zamiast Saskiej Kępy, były kipiące zielenią Planty, coraz bardziej turystyczny Rynek, dobre filmy w kinie lub na kanapie, zeroprocentowe spotkania z przyjaciółmi. Była radość. I była duma. I było niedowierzanie… że w ciąży można całkiem przyjemnie spędzać czas pokazując się wesołemu światu (ciąża Krzysiowa była w większości przeleżana i tylko epizodycznie pojawiał się motyw beztroskiego i wesołego świata…).

Ósmy miesiąc… Już na ostatniej prostej mogę sama doświadczyć, co to znaczy „stan błogosławiony”, choć błogosławionym powinien zostać małżonek mój 😉 Wszystko podane, przygotowane, przemyślane za troje, ciapki i gazeta dostarczone… żonie 😃

Dziewiąty miesiąc… Klątwa przeszłości się wzmaga znów na sile. Im bardziej pięknieje kącik w naszej sypialni, tym większy strach, żeby znów nie został… pusty… I wizja sali, porodu: nie jestem już beztroską 26-latką jak wtedy z Krzysiem. Za dużo wiemy. Za dużo widzieliśmy. I ta przeszłość decyduje, że dla bezpieczeństwa będzie cięcie. 

I nie zdążyliśmy się obejrzeć przez minione 9 miesięcy, gdy to rankiem 8 lipca usłyszeliśmy pierwszy krzyk…, poczuliśmy ciepło rączek, zobaczyliśmy tempo kopniaczków i… zaszkliły się nam oczy na widok… tak podobnych do krzysiowych czarnych koralików – zdrowych, ciut ciągle przestraszonych, ale szczęśliwych! 

Przytuleni w trójeczkę skrzydłem naszego Anioła, powtarzamy do dziś: niech nas ktoś uszczypnie!

Nie piszemy tutaj o tym wszystkim tylko po to, by wykrzyczeć całemu światu jak bardzo jesteśmy szczęśliwi. 

Przede wszystkim, ten bonusowy wpis popełniamy dlatego, by dać dowód, że świat należy do odważnych… Tak, czas leczy rany. Ale leczy także z wszechobecnego asekuranctwa, paraliżującego strachu, widzenia szklanki Przyszłości do połowy pustej… 

Gdy nasz dom z każdym dniem wydawał się coraz bardziej cichy i pusty, a taka zwyczajna, choć dość aktywna codzienność coraz bardziej bezcelowa, tęsknota i pragnienie bycia Rodzicem nie tylko Aniołka wygrały: zaryzykowaliśmy. Chyba domyślacie się co chcemy napisać… Że warto było – to zbyt prosto, to za mało. Do dziś (a Neluś skończyła już dwa miesiące) nie możemy uwierzyć, że to się dzieje naprawdę… Że jeździmy na wycieczki, chodzimy na spacery, kąpiemy, głużymy, przytulamy, śpiewamy kołysanki, patrzymy w czarne, szczęśliwe i zdrowe koraliki. 

I tylko jedno nie zmieniło się od krzysiowych czasów: każdy dzień traktujemy jak cudowny Prezent, wiedząc Komu mamy za niego dziękować.

I jedno tylko pojawia się dodatkowe pytanie: czyż nie mogło być tak samo 4 lata temu…? Bo kiedyś przyjdzie czas, że Anielce trzeba będzie przedstawić jej starszego Braciszka najukochańszego… niewidzialnego. 

Póki co, często robimy sobie rodzinne #selfie we czworo! 😊