Droga Mamo, Drogi Tato,
Nigdy nie trać nadziei. Nigdy nie gniewaj się ze swoją rodzicielską intuicją. I choćby to miało najbanalniej zabrzmieć: te dwie – nadzieja i intuicja wobec swoich dzieci – ubrane dziś już w mnóstwo sloganów, piosenek, poezji były, są i będą najpewniejszymi tłokami w naszym silniku napędzającym pokrętną kolej życia. Uwierzcie, że nasza kolej była prawdziwym roller-coaster’em, stąd może więcej wrażeń, ekstremalnych doświadczeń, skrajnych przeżyć; i stąd większa pewność, że tak właśnie jest. I dlatego chcemy Wam o tym przypomnieć, pozwolicie?
Intuicja rodzicielska jest silniejsza niż ta popularna – kobieca i milion innych jeszcze nienazwanych razem wziętych.
Nieistotne, czy Twoje dziecko jest jeszcze maleńkie, czy już biegasz na wywiadówki do szkoły, czy planujesz jego/jej ślub… Nieważne czy jest zdrowe, czy zmagasz się z chorobą Twojego dzieciątka. Nie ważne, czy masz je tuż obok siebie, czy musisz z nim rozmawiać wznosząc oczy ku niebu… Nie ważne. Po prostu musisz w niego ZAWSZE wierzyć. Najmocniej!
Dziś zrywając kartkę z kalendarza, znów cofnęliśmy się wspomnieniami w przeszłość. Dokładnie o rok. Dokładnie rok temu (20.09.2012) nasz Krzyś był przewożony z Oddziału Neonatologii do Prokocimia. Dość dobra pamięć przyplątała nam do głowy różne refleksje.
Ot taki wakacyjny dialog sprzed roku:
– Lekarz: „Z Krzysiem jest bardzo źle. Państwo sobie nie zdają sprawy. Dostaje 4 dawki morfiny, respirator za niego oddycha, zwiększamy leki przeciwzapalne…”
– My (czasem przez łzy, czasem z grobową twarzą): „Pani doktor, kiedy możemy zabierać synka do domu?!”
„Niepoważni” – pomyśleli (dopiero dziś z perspektywy czasu rozumiemy zasadność tego podejścia). Wtedy… wtedy, byliśmy oślepieni albo wręcz ukierunkowani jakąś intuicją: „będzie dobrze i koniec”, „przecież Krzyś da radę”.
Na Prokocimiu też były różne momenty. Na początku odbiliśmy się od morfinowego dna, za to pojawiały się nowe problemy infekcyjno-neurologiczne. Padaczka postępowała, neurolodzy powtarzali nieustannie: „rokowania są złe”.
– My: „Co to znaczy złe?! Przecież jest lepiej! Kiedy możemy razem do domu?”
Z każdym dniem stawaliśmy się coraz bardziej dumni z naszego synka. Z każdej przeciwności i „złych rokowań” wychodził zwycięsko. Nie, nie było cudownego uzdrowienia, ale nie na to liczyliśmy. Liczyliśmy na stabilizację i na chociaż chwilowy brak złych wiadomości. Były małe kroczki do przodu, wiele zdumień, że „jednak dał radę”, aż w końcu wielki dzień i spełnienie naszych wielkich, całodobowych, niezwykle silnych nadziei: Krzyś wychodzi do domu! Nie wyzdrowiał, ale jego stan ustabilizował się na tyle, że nie potrzebuje już być w szpitalu. Zwyciężyliśmy. Bo wiara góry przenosi… i „złe rokowania” czasem też albo je chociaż oddala.
I tak naprawdę intuicja nie zawiodła nas nawet podczas ostatnich dni Krzysia w szpitalu, kiedy to gdzieś z tyłu głowy pozwoliła na przemknięcie druzgocącej dla nas myśli: „a jeśli nasz spacer był tym ostatnim?”. Chyba pierwszy raz od porodu byliśmy bardziej ostrożni w entuzjazmie niż lekarze. Niestety i w tym przypadku, intuicja rodzicielska nas nie oszukała. I nawet ciągle mocna optymistycznie nadzieja nie dała rady jej zmylić. Krzyś do domu już nie wyszedł…
I ktoś by nam mógł zarzucić: „jakie zwycięstwo?”, „przecież byliście w domu tylko 3 miesiące”, „przecież Krzyś zmarł”. No właśnie… Jak to z nami jest? Ano tak, że jeśli od dwudziestego któregoś tygodnia ciąży słyszeliśmy non stop: „boimy się o tego Maluszka”, „może sobie nie dać rady”, „poważny, niespotykany błąd genetyczny”, „złe rokowania”, to czy intuicyjnie, czy już zdroworozsądkowo nie czekaliśmy na cud uzdrowienia. Czekaliśmy na i tak coś – zdaniem innych – niemożliwego: zabranie Krzysia do domu. Zabraliśmy. Spędziliśmy razem najcudowniejsze 3 miesiące, których nigdy nikt i nic nam nie odbierze. I było nam w nim dobrze, bezpiecznie, a synek żył prawie normalnie, gdyby nie „sprzęty”… I wbrew „rokowaniom” i niedającym mu szans chorobom, żył aż prawie rok… Znów powtórzę: intuicja i nadzieja zwyciężyły. Intuicja Rodziców, mówiąca ciągle, że się uda, aż do wtedy, gdy powiedziała, że może nie być już dobrze. W Krzysiu widzieliśmy naszą Nadzieję – tę jedyną, która zdziałała takie wielkie, małe cuda.
Każdy Rodzic ma swoje progi marzeń wobec dzieci, wytyczane zawsze przez zupełnie przeciętne lub czasem brutalne realia. Dla niektórych mogą one być bardzo wysokie i trudne do pokonania, w szczególności, gdy trzeba walczyć o każdą minutę życia dla swojego dziecka. Wtedy nie pojawia się nawet cel: dom, tylko ciche marzenie o kolejne wspólne jutro. A sami przekonaliśmy się, że Rodziców takich niestety (szczególnie na szpitalnych oddziałach) nie brakuje. Inni stawiają sobie bardziej codzienne, aczkolwiek też ważne progi: kupno fajnej, edukacyjnej zabawki; prestiżowa szkoła; satysfakcjonująca praca. Może na co dzień nie zdajemy sobie sprawy, ale te wszystkie cele osiągamy dzięki właśnie rodzicielskiej intuicji i nadziei, że dobrze kierujemy swoje dziecko, a potem, że ono samo dobrze obiera swoje ścieżki życia.
Tym samym, proste równanie 2+2 = 4 zamieniamy na: Intuicja rodzicielska + nadzieja = wiara. Wiara w czasem pozornie niemożliwe. Wiara w coś, co nie zawsze musimy akceptować. Wiara w kogoś, kto czasem popełnia błędy. Taka właśnie Wiara należy się każdemu dziecku. Taka Wiara jest każdemu dziecku trampoliną – w lepszy świat, w pewniejsze jutro, w bezpieczne dziś, tu, teraz… I nie ma wymówek. I nie ważne czy tulisz swoje jeszcze maleńkie dzieciątko w ramionach, czy trzymasz młodego łobuziaka za rękę, czy wspierasz się na ramieniu dorosłej już pociechy.
Nawet teraz… znowu ktoś może powiedzieć o nas: „są niedorzeczni”, gdy patrzymy w górę i uśmiechamy się czule przywołując naszego Krzysia… Ale jest nadzieja i intuicja, że On tam jest, że On tu jest… Te „dwie” ciągle się nas mocno trzymają i nigdy nie zawiodły. Dlatego skoro Krzyś był tutaj naszym całym światem, wierzymy że ciągle nim jest… choćby w tym świecie równoległym.