O tym, jak zniknął sufit

Dziś co poniektóre kraje świętują Dzień Zwycięstwa. My też dziś mamy szczególny dzień… Dzień Zwycięstwa Nad Sufitem! 🙂 Od momentu swoich narodzin Krzyś był przekonany, że sufit zawsze wygląda jak biała plama, czasem w różnych odcieniach, czasem z lampami lub żyrandolami różnego rodzaju… Dziś jednak Krzyś spojrzał do góry i zobaczył taki oto obrazek:

Image

Czy już wiecie co się stało? Tak, zgadliście! Krzyś był dziś…

… pierwszy raz na spacerze! 🙂

Na najbardziej spacerowym spacerze, jaki można sobie tylko wyobrazić! 🙂

Nasza wycieczka przebiegła bez żadnych zakłóceń – Krzyś był baaardzo zadowolony i korzystał z kołysania zafundowanego mu przez krakowskie „gładkie” chodniki 😉 Rodzice też całkiem dzielnie znieśli pierwszy wspólny spacer 🙂 Na dowód, że nic nikomu się nie stało, zamieszczamy kilka zdjęć:

Image

Image

Image

Image

Dzień za dniem…

Hm… Dochodzą nas słuchy, że dawno nic krzysiowego nie pisaliśmy. U nas chyba tym razem sprawdza się stare porzekadło: „Brak wieści. Czyli dobre wieści”.
Po ostatnich zawirowaniach z brzuszkiem, na szczęście u nas…spokój… nuda… i jakże kochamy ten stan 🙂
I tak sobie żyjemy z naszym synkiem w domku wprowadzając delikatnie kolejne mini nowości. Wchodząc bardziej w szczegóły, oto kilka z nich:
– Krzysztofek zjada swoje obiadki i kolacje, i śniadanka nowym rytmem: zeszliśmy z 6 karmień na 5 i uwierzcie, tym malutkim kroczkiem jego i nasza doba bardzo się „uporządkowały”;-)
– Z nowości w menu nasz Łasuch ubóstwia zupki jarzynowe z mięskiem (na marginesie: ceremonia jej gotowania to ok. 5 godzin ważenia, parzenia i przecierania, ale czego się nie robi…:-)), toleruje jabłuszko, natomiast gardzi żółtkiem i soczkami owocowymi…
– Niewiele, ale w ważnym kierunku zmieniliśmy dawki i pory leków neurologicznych: kropla w morzu, ale przecież to ona drąży skałę… To dopiero początek, więc czekamy na pierwsze efekty.
A propos neurologicznych kwestii, chcielibyśmy bardzo podziękować dr Tomaszowi z Warszawy za niezwykle dla nas cenną nie tylko merytorycznie, ale i duchowo wirtualną, bardzo profesjonalną konsultacje! Najwięcej otuchy w naszych zmaganiach daje poczucie, że mamy wokół siebie tak po prostu dobrych i mądrych ludzi…
– Dużą nowością pewnie tak samo dla Krzysia, jak i dla nas było pierwsze „wychodne”! 😉 Jeszcze raz „wszystkiego naj” dla naszych Nowożenców: Marty i Michała! 🙂 Wesele… w lokalu o całe 4 minuty drogi od naszego domku 😛 I jeszcze raz kolejne serdeczne „dziękuję” z naszej strony kierujemy do przekochanej Pani Bogusi, która w asyście dziadków Krzysia dzielnie i bardzo troskliwie zajęła się naszym synkiem! Nam to krótkie pierwsze rozstanie poszło nieźle, choć cicha tęsknota w serduchu nie dawała do końca osiągnąć stanu beztroski… Krzyś też zdecydowanie odczuł jakąś chwilową zmianę, bo ok. północy wystraszył wszystkich gorączką ponad 39, która na szczęście już nigdy więcej póki co nie powróciła, więc śmiemy przypuszczać, że tak właśnie chciał nam powiedzieć:”Lodzice, dobze mi, ale stlasnie teskniem…” :-*

A teraz… Czekamy na kolejne spokojne dni. Czekamy na weekendowych gości. Czekamy na weselszą pogodę na niebie… Bo na pierwszy spacer nie pójdziemy w byle jakim słonku! A wózek już spakowany 😉

Życzymy wszystkim spokojnego długiego weekendu i może… do zobaczenia na spacerze? 😉

image

Krzyś „czytający” swoje książeczki w kochane, nudne popołudnie 😉

Werandowanie-rumakowanie ;-)

Kolejny ważny „pierwszy raz” Krzysia… Z okazji jego minionych mini-urodzinek, a przede wszystkim z okazji nadciągającej w pełni wiosny: ze strychu zjechał wreszcie nie byle jaki Krzysiowy „rumak”- WÓZEK! 🙂
Trzeba przyznać, że tak samo bardzo jak był za swoim dzielnym Pasażerem stęskniony, tak samo bardzo był zakurzony…
Swojego czasu wybierany był z największą pieczałowitością, co by mógł sprostać letnim eskapadom po krakowskich wertepo-chodnikach (Krzyś przyszedł na świat notabene w I dzień lata). A potem równolegle z naszym pobytem w szpitalu (przedłużonym ponad wszelkie normy przyzwoitości) musiał odstać swoje…4 pory roku w zapomnieniu i marzeniu, by mógł kiedyś Krzysiowi przydać się w ogóle…
A teraz…jak to przy wytęsknionych powitaniach bywa…Krzyś i jego wózek nie mogą się ze sobą rozstać.
Jak tylko synuś w godzinach południowych czuje na sobie zakładanie kurteczki, jego rączki przestają nerwowo machać, a na buzi maluje się rewelacyjny wyraz satysfakcji mówiący:” no naleście! „.
A jak już Krzyś się znajdzie ze swoim „rumakiem” na słonecznym balkonie: nie przeszkadzać, to czas ich prywatnej randki ze słonkiem! Takie południowe godzinkowe werandowanie baaardzo uwielbiane przez Krzysiulka jest…
A że zazwyczaj każde zakochanie skutkuje niechcący w jakieś skutki uboczne, tak i my dziś rano powitaliśmy niechciany katar… I mamusina przerwa w werandowaniu zalecona… Krzyś i jego wózek na pewno nie będą zadowoleni. Ale jak tylko zażegnamy nosowego wroga, tę rozłąkę ze słonkiem jakoś im zrekompensujemy: może odważymy się  wypuścić ich w plener?;-)

Z cyklu ” w pogonii za słonkiem”:

Południowe werandowanie na balkonie:

image

Popołudniowa siesta w oknie wśród niezaponinajek 😉

image

Pierwsza sobota w domku…

– Jak Ci się Krzysieńku Słoneczko podoba pierwszy weekend w domu?
– Mamcia, Tatko, lewelacja! Psecies jestem prawdziwy księciunio tutaj 🙂
Jakbym wiedział, że w tym miejscu zwanym Domkiem będzie tak supelowo, to bym sybciej do niego się spieszył 😉
Popats na moją minkę, a ona Ci wsystko powie…

image

D O M !!!!!!

Raju raju! Udało się, jesteśmy od 13:00 dziś w DOMKU… Wiecie, no w DOMKU! 😀 Zapamiętamy ten dzień 28/02/2013 –  po 8 miesiącach i 1 tygodniu pobytu w szpitalach.

Fajnie tu całkiem, tak spokojnie… i niech nic ani nikt (żadne komplikacje) nam tego spokoju nie naruszą. Boimy się bardzo, ale cieszymy jeszcze bardziej!

Jak tylko Rodzice i ja ochłoniemy, ogarniemy wszystko i zbierzemy myśli, napiszemy więcej!

Dobrze nam RAZEM 🙂

Image

Ach, ten pierwszy raz…

Pobytu na pulmonoligii ciąg dalszy… Już nam dziś stuknął tydzień oddziałowego życia z Krzysiuńkiem… Tydzień pełen zdarzeń, tydzień pełen wrażeń, tydzień nieprzespanych nocy, tydzień pracowitych dni.
I jak dawno mijający czas nie przynosił nic prócz kolejnych badań, konsultacji i niekończącej się tęsknoty i czekania, ten wspólny czas przyniósł już bardzo wiele:
– nasz synek pierwszy raz poznał co to naprawdę „mama i tata”. Że to nie goście przychodzący przez kilka godzin pobawić się z pacjentem, poprzytulać, popłakać nad nim lub się pouśmiechać. Tylko to najkochańsze i najbliższe osoby na świecie, dla których On Malutki sam jest całym światem… I ma szansę wreszcie się o tym przekonać o każdej porze, w dzień i w nocy…
– Krzyś po raz pierwszy od bardzo bardzo długiego czasu przypomniał sobie co to znaczy płakać… Płakał po porodzie, ale odkąd został zaintubowany oduczył się tego zwyczaju, a wszelką złość manifestował napięciem twarzy i drgawkami. Od kilku dni Krzyś prawdziwie znowu płacze. I choć go nie słychać, na jego buźce maluje się wyraźny grymas płaczu. I synek z zawrotnym tempem odkrywa złotą zasadę każdego dzieciństwa: „Jak mi źle, włączam odpowiedni wyraz buzi i… jestem przytulony… i już znów jest dobzie…”. Krzysztof nasz to prawdziwy pieszczoch! A my jesteśmy chyba jedynymi rodzicami na świecie cieszącymi się, że ich dzidziuś płacze 🙂
– Krzyś po raz pierwszy… jechał wczoraj wózkiem! Wcześniej był przewożony różnymi sprzętami, od wózków a la z marketu po specjalistyczne łóżeczka czy nosze, ale prawdziwy oddziałowy wózek dziecięcy był użyty wreszcie wczoraj, bo tata z synem nocną porą (chyba tak z okazji Ostatków) musieli urządzić sobie wycieczkę… na blok operacyjny. No właśnie, aż tam. Po to, by w warunkach jałowych założyć Krzysiowi specjalny wenflon do żyły, aby mógł skończyć przyjmować konieczny antybiotyk, aby podleczyć infekcję. Te proste oddziałowe kłucia okazały się być jednorazowe ze względu na kiepską już kondycję żył synka. Miejmy nadzieję, że to wejście wytrzyma te kilka dni… Bo aż serce się kraja, jak trzeba by było znowu podkłuwać synka… Wszelkich dawek bólu i łez dla Malucha już dość.
– Krzyś po raz pierwszy założył dziś spodnie 🙂 Wreszcie nie ma kabelków od wejścia centralnego na udzie i jego nóżki są wolne. W spodniach ma się dobrze i wygląda w nich niezwykle szykownie, a wręcz szarmancko, więc może śmiało podrywać nową koleżankę z sali 🙂 (buziak dla Natalki!)
– Synuś po raz pierwszy wsuwa mięsko, które zagęszcza jego zupkę . I wygląda na to, że mu smakuje 😉

Te pierwsze razy kiedyś pewnie staną się codziennością i błahostką… ale pewnie będą się pojawiać następne, oby jeszcze ważniejsze, zawsze pozytywne. I to jest tak, jak z tym wejściem na Księżyc. Dla innych to malutkie kroczki normalnych dzieci, dla nas to zawsze będą kroki milowe naszego dzielnego Krzysia!

image

Zupka dobra… a deser będzie?

Jak widać na zdjęciu Krzyś po raz pierwszy w życiu zaczyna poznawać smak 🙂 I dopytuje o coś słodkiego na deser 🙂

image

Oprócz smaku życie na oddziale pozwala mu doświadczać wielu nowych, nieznanych wcześniej wrażeń. Największa nowość dla Krzysia: rodzice pod ręką całodobowo! 🙂 Krzysiowi się podoba, więc obiecuje szybko leczyć infekcję i – jak tylko uda się załatwić wszystkie formalności – wyjść szybciutko do domu! Trzymajcie kciuki!

Pierwsza wspólna noc…

Trach… ciach… zmiany, zmiany w tym bardzo ciężkim dniu.
I choć tytuł tego wpisu mógłby na to wskazywać… to niestety, jeszcze nie, jeszcze nie jesteśmy w domu :-/

Dziś jak zwykle przychodzę sobie radośnie do synka pełna nowej energii na kolejny wspólny dzień razem na Intensywnej Terapii (IT), podczas którego miały się zamykać kolejne niedokończone wcześniej sprawy zbliżające nas do Domu… A tu, zupełnie znienacka pada informacja, że „Krzyś będzie przewożony na oddział XVII. Pulmonologia. Od dawna już się nie nadaje na Intensywną. Potrzebne pilnie miejsce”. I stało się, mimo wszystko.
W ogólnym rozumieniu szpitalowej trasy, to nie stało się źle, bo dzieci raczej nie wychodzą z IT do domu, a zwykły oddział to taki krok bliżej Zwycięstwa… U nas jest jednak „ale”… „Ale” Krzysiulek ze względu na swoje różne złożone przypadłości „wyszykowany” i stabilny miał wychodzić do domu bezpośrednio, z odpowiednimi medycznymi opiekunami, ze sprzętem, bez żadnych przeprowadzek… Stało się inaczej. Jaki będzie finał, zobaczymy… Boimy się nowych infekcji, które znów nam mogą pokrzyżować plany. Tfu tfu! Ale cieszymy się też chwilą… Że pierwszy raz w życiu mogę o północy patrzeć na moje dzieciątko, przytulić, przykryć…
Wow, niesamowite 🙂
Raczej nie zasnę tej nocy. Na twardym leżaku. Wokół pikanie i płacz innych Maluszków. Ale to nic. Patrzę na synka. On to chyba czuje. Bo śpi przespokojnie Słodziutki… 🙂 :-*
PS. Wiem, że się martwicie, więc tylko napiszę jeszcze, że badanie szpiku i krwi utajonej wyszły dobre 🙂

image