Zgadujemy jaki był Krzysia plan… Był z nami na Dzień Ojca (2 dni po porodzie), był na Dzień Matki (całkiem niedawno), był na Dzień Dziecka… Może chciał, aby było sprawiedliwie, aby Mamie kiedyś nie było przykro, że to Tata świętował z synkiem swój Dzień więcej razy… Bzdura… Dzień Dziecka natomiast zapamiętamy na długo… i nie tylko ze względu na jego „pierwszy raz” z Krzysiem, ale bardziej ze względu na ogrom lęku jaki nam wtedy towarzyszył… po raz pierwszy… jak nigdy dotąd.
Pewnie wielu z Was zadaje sobie pytanie: „Co takiego się podziało, skoro pisali, że już było lepiej…?”. Jeszcze dzień przed Dniem Dziecka trwały negocjacje z lekarzami z innego oddziału, aby Krzyś mógł opuścić Intensywną Terapię, bez drenu w brzuszku i znaleźć się o krok bliżej domu, na obserwacji pediatrycznej, z mamą i tatą na leżaku obok… Było stabilnie. Załamanie metaboliki, z którym stawiliśmy się na Izbie Przyjęć opanowane.
Dzień Dziecka… Jak to przy okazji innych Świąt w szpitalu: Św. Mikołaj, urodzinki Krzysia… zawsze nasz Dzielny Pacjent dostawał jakiś prezent taki mało zabawkowy, bo to była albo nowa rurka tracheo, albo kolejne echo serduszka, albo… z okazji 1-szego czerwca nasz synuś „dostał” szczegółowe badanie usg brzuszka z wielką ekipą lekarzy wokół… Taki obrazek zastaliśmy idąc tego popołudnia w odwiedziny do Krzysiaczka. Poczuliśmy pierwszy niepokój… A potem? Potem lawina złych wiadomości: „stan Krzysia się gwałtownie pogorszył”, „płyn zbiera się w jelitach”, „bakteria w moczu, we krwi”, „zmiany zapalne w płucach”, „mniej siusia”, „wodonercze”, „ciężka bradykardia” (spadki tętna)… Pękliśmy… z szoku, bólu, niedowierzania i pytania: „skąd?”, „dlaczego?” W sumie te dwa ostatnie pytania zadajemy od samych narodzin Krzysia. Jednak tego dnia zrozumieliśmy, że chyba nadszedł ten moment, kiedy organizm naszego Małego Kochanego Człowieczka powiedział pierwsze „dość”.
Dostaliśmy zapewnienie, że medycyna w tym momencie robi wszystko (kroplówki, silne antybiotyki, żywienie pozajelitowe, dodatkowe wejście do tętnicy), aby mu pomóc i (o co zabiegaliśmy najbardziej) aby nie bolało…
Mimo tego, że Krzyś był niby bezpieczny, jakaś niewyobrażalna siła pomogła nam wycedzić przez łzy pytanie: „czy możemy wezwać księdza?” Krzyś dostał sakrament chorych w piątek. W sobotę, za propozycją przekochanego księdza Lucjana, synek został wybierzmowany… Dostał imię Józef. Krzysiu, Franiu, Józiu… :-*
W niedzielę po raz ostatni pozwolono mi trzymać synka w ramionach… I niestety nie było to taką pieszczotą jaką zazwyczaj znał Krzyś… Widzieliśmy, że każdy ruch, czy niewygodna pozycja z powodu poprzypinanych sprzętów przynosi Krzysiowi cierpienie, zamiast dawnej radości… Wtedy zrozumieliśmy, że najlepiej będzie jak Krzyś sam zdecyduje…
W poniedziałek usłyszeliśmy: „W długi weekend bardzo dużo złego się nagle podziało z Państwa synkiem. Właściwie siadło mu wszystko. Nie wiemy czy uda mu się z tego wykaraskać.” Ale nic nie wskazywało na to, że przy stabilności ciężkiego stanu, który się utrzymywał przez kolejne dni, Krzyś zdecyduje tak szybko.
Przez ostatnie dni Krzyś wysłuchał wszystkich naszych próśb: pokazał jak pięknie się potrafi przeciągać, wysłuchał całego repertuaru swoich piosenek, słodko co chwilka ziewał, robił rozbrajające ruchy mimiczne usteczkami, jakby chciał coś nam powiedzieć… Może „Mamciu, Tatko, nie mam już siły… Kocham Waś Lodzice, Pseplasam…”?
We wtorek w nocy nie spaliśmy, a właściwie robiliśmy wszystko, by nie spać… Tuż po 3 w nocy zadzwonił telefon Taty Krzysia. Ze szpitala. Był to najgłośniejszy i najbardziej bolesny sygnał, jaki nam dane było usłyszeć w nieubłagalnej ciszy ciemnego, pustego mieszkania… Mimo, że telefon był ponoć wyciszony. Najpierw niedowierzanie, potem krzyk rozpaczy, potem mało czasu na myślenie, jedziemy…
Po raz ostatni przytuliliśmy, pocałowaliśmy, powiedzieliśmy „dziękuję” i „do zobaczenia”…
Pani doktor i nocna zmiana przyznali, że do tej pory nie mogli uwierzyć w to, co się stało. Jeszcze nigdy podobno nie widzieli czegoś takiego, aby dzieciątko tak szybko zgasło. Zazwyczaj dzieci odchodzą powolutku, z godziny na godzinę słabną. Natomiast u synka naszego z prawidłowych parametrów na monitorze, podczas króciutkiej drogi z dyżurki na salę Krzysia, zaświeciły się nagle dwa zera… Widać jak miał malutko już wszelkich rezerw. A mimo wszystko, skoro nikt nic nie przeczuwał tej nocy, to znaczy, że był bardzo silny i dzielny do samego końca nie pozwalając się zorientować ani nam, ani lekarzom, że coś jest nie tak… Krzyś odfrunął szybciutko, cichutko jak ptaszek, we śnie… Przez to wierzymy, że właśnie to on sam z Niebem podjął decyzję, że już Tam chciał… Może czas nam pomoże zrozumieć, że była to decyzja słuszna. Odszedł najpiękniej jak tylko mógł, bez bólu i cierpienia. Wiemy, że nie tylko godnie żył, ale i godnie zgasł.
I teraz spoglądając wstecz, z ludzkiego punktu widzenia – na całe króciutkie, a z medycznych rokowań – bardzo długie życie naszego Rycerzyka, wiemy, że właśnie na takie odejście sobie zasłużył. W pełni.
W myśl tak znanej sentencji wiersza ks. Twardowskiego: „Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą…”, wiemy, że śpieszyliśmy się kochać Krzysia z każdym dniem, z każdym kolejnym ofiarowanym nam miesiącem, a w ostatnich dniach wiedzieliśmy, że tego czasu możemy mieć jeszcze mniej niż kiedykolwiek wcześniej… Śpieszyliśmy się kochać… Ale i tak odszedł za szybko…
Kochani, Wy piszcie cały czas, żeby Wam do głowy nie przyszła myśl, żeby zaprzestać.
Bo misja Krzysiowa nie dobiega końca, oj nie, Krzyś cały czas żyje w wielu i zmienia wielu.
Dzięki Bogu za TAKIEGO K R Z Y S I A.
Drodzy Rodzice, niech Pan, który jest Miłością, ukoi Wasze serca po tak wielkiej stracie.
pięknie to Pani opisała,aż łezka kręci sie w oku. Spoczywaj w spokoju Puchatkowy przyjacielu Krzysiu, już bez bólu i cierpienia i pamiętaj, że Twoi rodzice bardzo Cię kochają. Wspieraj Ich teraz z góry i przekazuj znaki miłości i znaki na to, że jest Ci tam dobrze.
Są Państwo wspaniałymi rodzicami.
Zdjęcie jest przecudowne i pełne miłości.
Czytając od początku bloga, śledząc każdy Wasz wpis, każdy postęp i załamanie w zdrówku Krzysia…wiemy, że dostał On najlepszych rodziców jakich mógł…bo w każde słowo przeplata miłość!!! I wiedzcie, że daliście mu wszystko co mógł otrzymać w tym swoim krótkim, ale bogatym życiu… jesteśmy z Wami myślami każdego dnia…a Krzyś jest w nas i z nami i zawsze będzie:*
Ja także przyłączam się do prośby o dalsze wpisy,bo niosą one wiele dobrego dla innych,dla mnie…Jesteście wspaniałymi,dzielnymi ludzmi-Rodzicami,a Wasz Synek naprawdę uczynił wiele dobrego,choć w tak krótkim czasie…
Piszcie dalej bo moze to pomoże jakos poradzic sobie z ta strata. Dla mnie jesteście wzorem a wasz synus jest malym aniolkiem ktory nauczyl nas co to milosc
Dopiero dziś zobaczyłam Krzysiowy Blog przeczytałam zapartym tchem od deski do deski .. Jest Pani wzorem dla nie jednej matki tyle miłości jest w każdym słowie wypowiedzianym przez Panią Tu .. Krzyś cudowne piękne dziecko Anioł zesłany na chwilkę do Nas ..;( Nie wiem sama co powiedzieć brak mi słów …;( Krzyś miej w opiece moją córkę jak i wiele chorych choruszków Tu
Krzys jest niepokonany… i Wy jako Jego Rodzice tez! Jestescie bardzo bardzo dzielni a Krzysiu patrzy na Was z gory i jest z Was dumny. Calujemy mocno:-*
Odejście kochanego dziecka jest niewytłumaczalne, bez względu na to czy jest zdrowe czy bardzo chore. Ból,tęsknota i rozpacz ogarnia całe ciało, dusze, serce i rozum. Pytanie „dlaczego?” towarzyszy każdego dnia. Tak jak Ty Aniu i Ty Michale do końca życia nie zapomne dźwięku telefonu ze szpitala i wyrazu twarzy taty Lenki. Niedowierzanie, lęk i ogromne przerażenie. Czemu ma służyć śmierć takich małych niewinnych dzieci, które wycierpiały znacznie więcej niż niejeden dorosły. Kiedyś jedna Pani pielęgniarka powiedziała, że chore dzieci wybierają sobie silnych rodziców, którzy dadzą rade. Czy naprawde tak jest???
Lenka i Krzyś patrzą na Nas zza chmurek i grożą nam małymi paluszkami gdy jesteśmy smutni i płaczemy. Pozdrawiamy Was serdecznie.
Po
Nie zawsze tak jest, że chore dzieci wybierają sobie silnych rodziców, ale prawdą jest, że rodzice kochają swoje dzieci wyjątkowo, zupełnie inną miłością niż zdrowe dzieci. Ci rodzice są naprawdę wyjątkowi, oddając całych siebie swojemu choremu dziecku, poświęcają im każdy czas, każdą minutę i sekundę.
Dlaczego piszę, że nie zawsze chore dzieci wybierają sobie silnych rodziców, bo jest wiele przypadków, że rodzice zostawiają chore dzieci, bo czują, że nie dadzą rady wychować, że to odmienność dziecka…
Przykładem na to jest mały Wojtuś, którego rodzice zostawili. W takiej chorobie potrzebne jest wsparcie specjalistów, ale jednak miłość rodziców jest najważniejsza i potrafi czynić cuda. Każdy gest, dotyk, przytulanie to lekarstwo i ukojenie w cierpieniu.
http://niestereotypowa-matka.blogspot.com/p/blog-page_3.html
Rodzice chorych dzieci jesteście wielcy, wspaniali i za to Wam dziękuję. Czytając Wasze blogi jestem pełna podziwu za Waszą miłość, poświęcenie i szacunek. Za każdym razem wzruszam się jak czytam wpisy.