O tym, jak zniknął sufit

Dziś co poniektóre kraje świętują Dzień Zwycięstwa. My też dziś mamy szczególny dzień… Dzień Zwycięstwa Nad Sufitem! 🙂 Od momentu swoich narodzin Krzyś był przekonany, że sufit zawsze wygląda jak biała plama, czasem w różnych odcieniach, czasem z lampami lub żyrandolami różnego rodzaju… Dziś jednak Krzyś spojrzał do góry i zobaczył taki oto obrazek:

Image

Czy już wiecie co się stało? Tak, zgadliście! Krzyś był dziś…

… pierwszy raz na spacerze! 🙂

Na najbardziej spacerowym spacerze, jaki można sobie tylko wyobrazić! 🙂

Nasza wycieczka przebiegła bez żadnych zakłóceń – Krzyś był baaardzo zadowolony i korzystał z kołysania zafundowanego mu przez krakowskie „gładkie” chodniki 😉 Rodzice też całkiem dzielnie znieśli pierwszy wspólny spacer 🙂 Na dowód, że nic nikomu się nie stało, zamieszczamy kilka zdjęć:

Image

Image

Image

Image

Werandowanie-rumakowanie ;-)

Kolejny ważny „pierwszy raz” Krzysia… Z okazji jego minionych mini-urodzinek, a przede wszystkim z okazji nadciągającej w pełni wiosny: ze strychu zjechał wreszcie nie byle jaki Krzysiowy „rumak”- WÓZEK! 🙂
Trzeba przyznać, że tak samo bardzo jak był za swoim dzielnym Pasażerem stęskniony, tak samo bardzo był zakurzony…
Swojego czasu wybierany był z największą pieczałowitością, co by mógł sprostać letnim eskapadom po krakowskich wertepo-chodnikach (Krzyś przyszedł na świat notabene w I dzień lata). A potem równolegle z naszym pobytem w szpitalu (przedłużonym ponad wszelkie normy przyzwoitości) musiał odstać swoje…4 pory roku w zapomnieniu i marzeniu, by mógł kiedyś Krzysiowi przydać się w ogóle…
A teraz…jak to przy wytęsknionych powitaniach bywa…Krzyś i jego wózek nie mogą się ze sobą rozstać.
Jak tylko synuś w godzinach południowych czuje na sobie zakładanie kurteczki, jego rączki przestają nerwowo machać, a na buzi maluje się rewelacyjny wyraz satysfakcji mówiący:” no naleście! „.
A jak już Krzyś się znajdzie ze swoim „rumakiem” na słonecznym balkonie: nie przeszkadzać, to czas ich prywatnej randki ze słonkiem! Takie południowe godzinkowe werandowanie baaardzo uwielbiane przez Krzysiulka jest…
A że zazwyczaj każde zakochanie skutkuje niechcący w jakieś skutki uboczne, tak i my dziś rano powitaliśmy niechciany katar… I mamusina przerwa w werandowaniu zalecona… Krzyś i jego wózek na pewno nie będą zadowoleni. Ale jak tylko zażegnamy nosowego wroga, tę rozłąkę ze słonkiem jakoś im zrekompensujemy: może odważymy się  wypuścić ich w plener?;-)

Z cyklu ” w pogonii za słonkiem”:

Południowe werandowanie na balkonie:

image

Popołudniowa siesta w oknie wśród niezaponinajek 😉

image

O tym, jak to Stumilowy Las rozgościł się w pokoiku Krzysia

Kubuś Puchatek najlepszym przyjacielem Krzysia jest. To wie chyba każdy z Was. Koniec i kropka 🙂 Jednak w pokoiku naszego Krzysia Kubuś Puchatek postanowił swoją obecność zaznaczyć w sposób zdecydowanie bardziej wyraźny.

Jak wszem i wobec wiadomo, Miś ten specjalizuje się głównie w jedzeniu miodku, myśleniu o Bardzo Ważnych Sprawach, jedzeniu miodku, oczekiwaniu na miodek, odpoczywaniu po miodku, myśleniu o Jeszcze Ważniejszych Sprawach, jedzeniu miodku (czy nie za dużo tego?…), itd.

Dla naszego Krzysia Kubuś postanowił jednak nauczyć się kilku nowych specjalności, dzięki czemu poziom kp/m2 niebezpiecznie wzrósł w naszym mieszkaniu (gdyby ktoś przypadkiem nie wiedział – w co wątpię – co oznacza kp/m2, spieszę z wyjaśnieniem: jest to jednostka powszechnie stosowana w Stumilowym Lesie i oznacza: „Kubusiów Puchatków na metr kwadratowy”).

A oto i nasi Kubusiowie:

  1. Kubuś kocykowy – dba o to, aby naszemu Krzysiowi było ciepło i milutko podczas siedzenia w foteliku.
    Image
  2. Kubuś kalendarzowy – zajmuje się organizacją czasu. Pamięta, kiedy była wymieniana rurka tracheo, a kiedy sonda.
    Image
  3. Kubuś sufitowy – dba o to, aby nasz Krzyś nie nudził się podczas leżenia w łóżeczku i nie patrzył w białą powierzchnię sufitu.
    Image
  4. Kubuś ścienny – spokrewniony z Kubusiem sufitowym, jednak zajmujący się trenowaniem wzroku Krzysia w pozycji pionowej (najlepiej u mamy lub taty na rękach!…).
    Image
  5. Kubuś kołderkowy – ten jest z kolei dobrym znajomym Kubusia kocykowego, i tak jak on dba o ciepło i komfort naszego Małego Bohatera, tyle że w nocy. Z tego też powodu Kubuś ten jest grubszy (jadł więcej miodku?).
    Image
  6. Kubuś trzymak – niech Was nie zwiedzie jego niepozorna minka. Kubuś ten ma baaardzo ważną rolę – przytrzymuje przewód od respiratora, aby nie wyrwał on naszemu Krzysiowi rurki tracheo. Zadanie swe spełnia poprzez… siedzenie na tym przewodzie (wymarzona praca – typowo siedząca… kto by tak nie chciał?).
    Image
  7. Kubuś śpiewak – ten, to ma gadane! Potrafi bez przerwy śpiewać i opowiadać Krzysiowi najlepsze swoje przygody ze Stumilowego Lasu. Obiecał, że wystartuje ze swoim repertuarem w kolejnej edycji show The Voice of Stumilowy Las!
    Image
  8. Kubuś klucznik – najmniejszy z naszej dotychczasowej rodziny misiów. Jego zadanie polega na… wiszeniu i trzymaniu w łapkach kluczy do Miejsca, Gdzie Znajduje Się Miodek. Bardzo skromny i wstydliwy, zwykle chowa się za książkami.
    Image

Fajoski czwartek…;-)

Jedna z naszych ulubionych Kubusiowo-Puchatkowych „mądrości” dziś zagościła w naszym dniu w praktyce i w sensie dosłownym:

“Jeżeli niezręcznie ci odwiedzić przyjaciół bez specjalnego powodu, powiedz im, że przychodzisz życzyć im Bardzo Szczęśliwego Czwartku.”

Bardzo dziś wielu niespodziewanych Odwiedzających uczyniło nas czwartek bardzo szczęśliwym. Minęła już północ, więc tak, możemy już z pewnością nazwać czwartek dniem bardzo udanym!

Sam Krzyś zasługuje na pochwałę, bo swoim zachowaniem nadał naszej wspólnej dobie radosnego klimatu: zero drgawek, spokojniutki, rozchwianie neurologiczne zdaje się, że chwilowo minęło, a kontakt wzrokowy jest dużo częśtszy i dłuższy, co nas- Rodziców onieśmiela i raduje niezmiernie!:-)

No i poza tym nasz „szczęśliwy czwartek” zaczął się od porannego przemiłego komentarza Patrycji- dzięki!:*, która pewnie nieświadomie taką konwencję dnia już nam narzuciła…

Około południa, podczas wspólnych zabaw i tańców z Krzysztofkiem, nawiedził nas Tajemniczy Nieznajomy z dostawą świeżutkich, słynnych krakowskich zapiekanek z pętli Bronowickiej z okazji…lunchu…milusi gest 🙂

Nie minęła godzinka, domofon…poczta…Krzyś kazał otworzyć…Wiedział, co robi, bo mama do pokoiku przytargała mu wielkie pudło adresowane na Mr Krzysztof Tabaj. Paczka prosto z Niemiec. Paczka od naszego dalekiego tylko dystansem, bo bliskiego myślą i sercem Przyjaciela Martina! I ta jego niezmienna kreatywność…Ogromny kosz wykonany z zawiniątek pampersów, a w nim wspaniałe dziecięce kosmetyki. Ale nasz Smerfik będzie się pielęgnował po każdej kąpieli i pachnił, i kremikował…ajaj 😉 I dołączona piękna karteczka z osobistymi życzeniami i ciekawym post-scriptum, które pozwolę sobie zacytować: ” Niestety wino nie jest chłopczyku dla Ciebie ale dla Mamy i Taty. Kiedy podrośniesz, wytłumaczymy Ci dlaczego”. 🙂 Danke Martin & Maria!

Ledwo co pozbieraliśmy się z tego przemiłego zaskoczenia, do drzwi dzwoni dzwonek…Pan Sąsiad z ogromną paletą wypełnioną po brzegi doniczkami żonkili…”Dla dzielnego Sąsiada, kwiaty nadziei…posadźcie mu je pod oknem..;-)”. Posadzimy Panie Rafale i jesteśmy niezmiernie wdzięczni za wszelkie gesty dobroci i zrozumienia! Kilka żonkili postawimy na Krzysiowym parapecie, aby mógł wpatrywać się w tę optymistyczną moc zieleni i żółci, niech porywa nas do przodu ile wlezie…:-)

Aby pod koniec dnia nie obyło się bez zaskoczeń i abyśmy nie za szybko ochłonęli po tej lawinie przemiłych niespodzianek…Zadzwonił dziadek i kazał przekazać wnukowi, że ma dla niego też prezent: ponoć jakiś bajerancki materacyk do łóżeczka, aby Krzyś miał na zmianę albo na trawkę, jak już przyjdzie pora piknikowania!

A wieczorkiem zawitała do nas kochana ciocia Ania, aby to tradycyjnie pomóc w kąpieli i pielęgnacji synka (nikt tak nie potrafi Krzysiulkowi wcierać kremiku na buźkę jak profesjonalna kosmetyczka 😉 ) i ciocia też ta nie omieszkała nie przynieść do nas torebeczki z przepiękną bluzeczką dla Krzysia od swojej akademikowej wspólokatorki – Farzony z przepięknego Tadżykistanu. Pewnie też kiedyś i tam padnie słówko na temat naszego małego Rycerzyka 😉

No więc…Krzysiulek nasz od dawna rozpieszczany jest masą prezentów od ciociów i wujków. Nikt pewnie nie ma wątpliwości, że sobie na takie przemiłe , czułe gesty w pełni zaslużył. I jeszcze raz ogromne oficjalne „dziękuję” dla wszystkich odwiedzających w domku naszego Krzysia i pozostawiający mu miłą pamiątkę, śliczny prezencik… On może jeszcze nie umie tego pokazać, ale bardzo się cieszy i docenia 🙂

A dzisiejszy dzień…chyba pogoda tak nam płata figle, że śmiało się możemy cofnąć do miesiąca grudnia i całe to dzisiejsze zamieszanie ze słowem „niespodzianka” na czele, możemy sobie tłumaczyć hasłem: „Przyszedł św. Mikołaj…” 🙂 Taka jego wersja wiosenna…chociaż ciut!

Image

Świętujemy… podwójnie!

Data: 21 marca 2013 r.

Godzina 10:03 – rodzice Krzysia otwierają pierwszą butelkę szampana (Piccolo oczywiście!) i zapraszają Krzysia do łóżka na wspólne rodzinne śniadanie. Krzyś obchodzi właśnie swoje 9-te urodziny! Pierwsze w domku! (bo trzeba Wam wiedzieć, że Krzyś obchodzi swoje urodziny co miesiąc, co by czasu nie marnować i nie czekać przez cały rok na urodzinowy tort :)). Dokładnie 9 miesięcy temu mama Krzysia wylewała siódme poty ze stresu i zmęczenia na łóżku operacyjnym, a tata Krzysia był bliski omdlenia przed drzwiami na porodówkę. Tylko sam Krzyś był tego dnia na tyle wyluzowany, że mu się zapomniało oddychać (chociaż Krzyś do dziś obstaje przy wersji, że po prostu nikt go nie poinformował wcześniej co ma robić, więc nie wiedział, że ma oddychać, itd.).

Godzina 13:00 – rodzice otwierają kolejną butelkę szampana (jak my kochamy takie dni pełne okazji! :)). Krzyś jest od 3 tygodni w domku! Trzymajcie kciuki, by szampanów Piccolo zabrakło w okolicznych sklepach przez kolejne tygodnie świętowania pobytu Krzysia w DOMU! 🙂

Relacja foto poniżej:

Image

Image

DZD…czyli Dni Zdarzeń Dziwnych…

Ponoć często w życiu bywa tak, że pewne sprawy muszą się ze sobą usilnie równoważyć… Przez ostatnie miesiące mieliśmy nieodparte wrażenie niekończącego się ślizgu po równi pochyłej. A jako że wiara w tę równowagę trwa, tak sielankę w domku tłumaczyliśmy sobie jako ogromnie przyjemną nagrodę za to, co było…

W ostatnich dniach jednak na nasze różowe okulary, ktoś, a raczej ciągłe „coś” maluje swoje plamy, kleksy dyktowane starą doktryną pt. „złośliwość rzeczy martwych”…Bo nawet jak ciągle się ostatnio wszystko sypie, Krzyś na szczęście ma się całkiem, całkiem… 🙂

Środa wieczór:

Dłuugi dźwięk z pulsoksymetru. Patrzymy: Krzyś rewelka, spokojnie sobie leży i patrzy: „O cio znowuś Wam chodzi?!” Badamy terytorium łóżeczka…Bingo! Krzysiowy czujniczek świecący na stópce świecić przestał- czujniczek się popsuł, a właściwie przeterminował i jego drobniutkie połączenia się zmęczyły i przestały nadawać cyferki potrzebne spanikowanym Rodzicom (tętno i saturacja), żeby spać spokojnie. I tym sposobem, dwie nocki nieprzespane, bo inny zapasowy czujniczek się z Krzysiem pokłócił i trzeba było nad synkiem czuwać, żeby go obserwować czy oby nie wywija żadnego numeru. Dzielny zuch- spał przesłodko i rano zastanawiał się: „Ciemu Lodzice nie mają siły się ze mną bawić…” W piątek (znów dzięki naszym kochanym Poznańskim Przyjaciołom!) w drzwiach pojawił się kurier z nowymi czujnikami- uff…jesteśmy uratowani! 🙂

Piątek:

Krzyś musi się pochwalić wynikiem gazometrii: ilość retencji dwutlenku węgla we krwi, która zawsze ma być jak najniższa, zmniejszyła się i ogólny wynik jest dużo lepszy niż wcześniejsze 🙂 Z tej okazji, Dziedzic nasz był chyba tak rozentuzjazmowany, że urządził sobie nocne czuwanie „niespania”, wraz z momentem naciągnięcia na siebie kołdry przez Rodziców… Więc impreza trwa nadal, bo Krzyś nie śpi… lulanie, odśluzowywanie, czułe słówka, Krzysiulek zmiękł…dał sobie i reszcie pospać 🙂

Sobota wieczór:

Cały dzień był nerwowy, bo Krasnalek był jakiś nieswój…stan podgorączkowy, ale ponoć „ten typ tak ma” i jego neurologia takie temperaturki nam serwuje regularnie… 😦 Tego się trzymamy i żadnej innej „infekcyjnej” diagnozy nie chcemy. Ale do tego był dziwnie klapnięty, zero ochoty na nic… Więc wzięliśmy się za mało przyjemne zadanie: „martwienie się o Krzysia”. Niewiele to dało, ale ulga przyszła jak synulek ok. 18:00 powrócił do siebie, zaczął się więcej ruszać i stroić swoje słodkie minki…I mama z tej radości figlowała z Maluszkiem na łóżku masując brzuszek i dopieszczając i…kolejna katastrofa zawisła w powietrzu… podnosząc Krzysia z łóżka, żeby troszkę ponosić, zaczepiliśmy o kabelek od pulsaka (Krzysiowy nieodłączny przyjaciel: pulsoksymetr) i … osunął się po krawędzi niskiego łóżka, wylądował na miękkim dywanie, było dobrze…do czasu odstawienia go na półkę…przestał pisać cokolwiek. Mimo wszelkich prób czynności resustytacyjnych, sprzętu nie udało się wskrzesić. I tak na kilka ładnych godzin Krzyś po raz I w swoim życiu oswobodził swoją stópkę od czujnika i czerwonego światełka…On się pewnie cieszył, my trochę mniej, bo to oznaczało znów niewiadomą jego wyników i nieprzespaną noc. W sobotę wieczór mogła tylko nam przyjść z pilną pomocą kochana Mama Mateuszka- Kasia (wielkie wielkie dzięki!!!) i pożyczyła nam zapasowy pulsak na weekend. Wieczorkiem Krzyś znów dostał światełko na swoją stópkę, ale że jakoś nie polubił się z nowym sprzętem, bo tęskni za swoim dawnym komputerkiem, z obecnym- często się kłócą, dzwonią i teraz to, co pokazuje jeden, nie ma nic wspólnego z tym, co pokazuje drugi…A my, czuwamy dalej żeby naocznie kontrolować sytuację 🙂 I znowu pewnie z odsieczą przyjdzie nam Helpik kochany, gdzie sobie pomyślą z poniedziałku rana: „Co za ciamajdki z tych Rodziców!”. I nomen omen rację mieć będą.

W między czasie tych Dni Zdarzeń Dziwnych, mama Krzysia została opętana przez jakąś klątwę „Master of Disaster”, bo jej zdolności psujstwa sięgnęły zenitu: w ciągu 2 dni zdążyła wbić sobie kawałek szkiełka z dawno już zamiecionego wazonika w stopę. Jako niemogąca biegać szybko do łóżeczka synka, Tata Krzysia na chwilę musiał zmienić swój fach na: „chirurg domowy”.

Następnie, niecałe 24 h od tego zdarzenia nastawianie prania okazało się być na tyle pechowym zajęciem, że chwilę później spowodowało głośnie „grrhrwrh…” podczas prania i zatrzymało pralkę, której rozkręcania i naprawianie zajęło Tacie i Dziadkowi Krzysia wczorajszy cały dzień…

Puenta:

Dziś cały dzień Mama Krzysia leży obok synka i tak jak on patrzy w sufit, bo… nawet włączenie tv w jej wydaniu może się okazać dalekosiężnym w ubocznych  skutkach zadaniem 🙂

DSC_0435

Domek według Ksysia :-)

Ceść Kochani!

To znowu ja, Was malutki Psyjaciel Ksyś. Tak sobie dziś lezałem w moim słodkim domowym łózecku, wpatsony w supelową kololową karuzelę podarowaną od Lodziców i pomyślałem sobie, ze musę wziąć sprawy w swoje lęce, bo dawno nie było wieści ode mnie tutaj, a Lodzice biegają wkoło mnie bez pserwy i dlatego nic nie pisą… Więc, żeby znowu nie było na mnie, siam się psypominam 🙂

No i cio Wam powiem… Jutlo stuknie mi równy tydzień odkąd jestem w swoim pokoiku i z moją malutką lącką na swoim jesce tloskę dziurawym selduszku (ale placuję nad tym, żeby było ciałe) psysięgam Wam, że jest tutaj wspaniale! 🙂 A ze jest mi tak baldzio baldzio dobzie, to i ja stalam się jak mogę, żeby i Lodzicom było ze mną wspaniale. I chyba tiak jest, bo jestem spokojniutki, ziupełnie nie wiem cio to są jakieś dlgawki czy coś tam, moja niepsyjaciółka Padacka na scęście się ode mnie tutaj odcepiła… niech na długo, bo jej nie lubiem 😛 I wiecie cio, alalmy z pulsyksometlu co mi mierzy placę płucek i selduszka, też baldzo rzadko uruchamiam… 😉

W dzień długo się bawiem z Mamusiom i Tatulkiem, noszą i bujają, i huśtają i ćwiczą specjalnie, unoszą, turlają, lezem na bzusku czasem tes… i ja to uuuwielbiam, zelo buntu 🙂 Bunt mały lobiem jak na chwilkę zostaje siam w łózecku, bo sie bojem, że zostaje siam znowu jak w szpitalku, ale zalas potem daje znać, że chcem kogoś obok, i kogoś mam… tylko dla siebie, kogoś baldzo kochanego, tloskliwego i mi oddanego. A ja tio doceniam.

Wiecolkiem mamy kąpiel… i jak tylko się wlescie nauczem ładnie uśmiechać, to tylko jak mnie włożą do mojej supel wygodnej wanienki, to pokażę Wam mój najwięksy uśmiech od ucha do ucha! Kąpciu kąpciu jest supel… a potem… babcia mnie nazywa „Smerfik Laluś”, bo tiak kocham klemowanie, mizianie, ubielanie, masiowanie, wsystkie te pielęgnacje mamusinymi i tatusinymi ląckami 🙂

Wiecolkiem sobie ładnie zasypiam, żeby to Lodzice ciut sobie sami mogli pobyć, żeby nie pomyśleli, że jestem jakimś Natlętem, czy kimś… i tak siobie śpiem do lana, jak o 05:00 dostajem śniadanko, po któlym na moje wielkie zyconko, wskakujem do wieksego lozecka, w ktorym siom Lodzice i tak się psytulamy do pozniejsego rana, jesce tloske śniąć o kolejnym ciałym dniu LAZEM 🙂

Baldzo Wam dziekujem, że jesteście ze mną! Wiecie, kofam Was! 🙂 :-*

Was Ksyś!

image