C.d.
Ostatni wpis o tej samej tematyce był o poczuciu się wyróżnionym wobec nie całkiem czasem zrozumiałego dla nas planu obdarowania chorym dzieckiem… „Jaki Dar?!”, „oszalała już całkiem?!” – pyta pewnie wielu z Was… Myśmy też tak pytali, też krzyczeliśmy długo te same pretensje Komuś w twarz…
Żeby była jasność: siedzę w pustym domu, klepię w klawiaturę, a tak bardzo, że nawet w nieopisany sposób pragnę widzieć teraz przede mną bawiącego się na kolorowej macie Krzysia… Wokół pełno zabawek, które radośnie ładuje do buzi… Uśmiecha się do mnie, gaworzy… Płacze, gdy mu podpadnę ja, jakaś przeszkoda albo brudny pampers… Tak bardzo bym chciała, aby ktoś mnie uszczypnął, zbudził z obecnego koszmaru i przekonał, że moja jawa, to tylko kiepski sen… Tak nie jest. Ja jestem, Krzysia nie ma.
I wtedy sobie myślę: co to za „Dar”? Smutku? Tęsknoty? Bólu? Jaka ja wyróżniona? Jaka ja godna zaufania?
Tak, wielokrotnie brakowało i brakuje dalej tej pokory… Mimo tego bogactwa uczuć, doświadczeń ogromu emocji, odkrycia szczerego szczęścia i spełnienia; ciągle sobie myślę, że wolałabym zamiast niezwykłego Chłopca- Daru, mieć tu obok siebie najzwyklejszego, śmiejącego się brzdąca… Zamiast poczucia się „wybraną”, chciałabym być uważaną za tą która nie zasłużyła, która przecież sobie nie poradzi…
Ale wiem, że chore dzieci się rodziły i choćby niewiadomo jak medycyna posuwała się naprzód, one rodzić się będą dalej… I przychodzi opamiętanie w tych wszystkich pretensjach: jeśli taki chory Krzyś miałby się urodzić w innej rodzinie, która by go odrzuciła, najpiękniejsze co nam się mogło przydarzyć, to właśnie to, że pojawił się on tutaj – u nas. Że właśnie nas zaszczycił, choć przez chwilkę, swoją wręcz magiczną obecnością.
Cieszymy się, że inne chore dzieci także pojawiają się wśród kochających, oddanych im całkowicie Rodziców. Znamy naprawdę takich całe mnóstwo!
Przecież w mediach słychać ostatnio dość często o dzieciobójstwach, matkach-oprawcach, innych rodzinnych tragediach – tak, oni nie dają rady…, ale zauważcie, że najczęściej takie historie toczą się ze zdrowym dzieckiem w roli głównej… Gdzie tu logika?! A no właśnie chyba tylko w tym przekonaniu, które odkryłam po swojemu (nie wszyscy muszą się z nim zgadzać) poprzednio: Ktoś nam zaufał i ten Ktoś wiedział, że nie zawiedziemy…
A przecież nie trzeba wiele, by takiego Daru nie odrzucić, a przyjąć (choć nie zawsze od początku pokornie). Recepta jest prosta: wystarczy kochać. I każdy Rodzic Choruska potwierdzi: takie dzieci kocha się bardziej niż te zdrowe, bo one bardziej tej miłości potrzebują, a my w zasadzie tylko tę miłość możemy im dać. Bo dość dosłownie zdajemy sobie sprawę, że „każda sekunda na ziemi jest warta milionów lat pamięci”.
I pozwólcie, że znów na potwierdzenie tych moich może i zbędnych przemyśleń przychodzi kolejny fragment „Poczwarki” Terakowskiej (już ostatni)… No, może z jednym wtrąceniem i niezgodą z mojej strony: chyba w Niebie wszystkie Dzieci są piękne, same wybierają sobie ciała, jakie przybierają… Nieskażone nie tylko bólem, ale też wszelką ziemską deformacją… Tam, „poczwarka” rozwija w pełni swoje skrzydła motyla i fruwa… wolna.
„- Coś ci pokażę, Myszko, chodź – powiedział.
Myszka ufnie ruszyła za Nim w głąb Ogrodu-Nieogrodu. W oddali coś majaczyło, poruszało się, chowało, to znów pojawiało się przed jej oczami. Nie, nie coś… Ktoś. Mnóstwo istot. Tańczyły.
– Dary Pana – zasyczał melodyjnie Wąż.
– Tak, to moje Dary – przytaknął śpiewny, kobiecy i pełen miłości Głos.
– Dlaczego nazywasz je „Darami”? – zdziwiła się Myszka. – To przecież zwykłe dzieci…
– Nie są zwykłe (…) Są Darami, gdyż obdarowany może je przyjąć lub odrzucić – odparł surowy Głos.
Myszka podeszła do kręgu tańczących istot i wpatrzyła się w nie.
Była tu dziewczynka, która zamiast nóg miała szczątkowe kikuty, a jednak tańczyła na nich z równym wdziękiem jak długonogie tancerki. Był mały chłopiec z głową olbrzyma, ze sterczącym garbem na plecach, poruszający się na wątłych nóżkach karzełka (…)
Były dzieci bez rąk i nóg; z brakiem lub z przerostem członków; nieme, niesłyszące, niezdolne na ziemi do żadnego ruchu. Były dzieci zrzucane w starożytności ze skał, ledwie ujrzano po narodzinach ich zdeformowane ciała. Były niemowlęta zwane w średniowieczu diabelskim pomiotem i palone na stosach. Dzieci topione jak kocięta przez matki, które przerażało widmo procesu o czary (…). Byli ci, których los wyniósł wysoko mimo zdeformowanego ciała, gdyż udało im się odgrywać rolę błaznów u boku głupszych od siebie. Były zastępy dzieci, na których dokonywano eksperymentów, by zbadać jak powstaje deformacja i czego uniknąć w procesie tworzenia doskonałego człowieka. Były dzieci zamykane przed ludzkimi oczami w stajniach, piwnicach, komórkach, żyjące w wiecznej ciemności i izolacji. Dzieci, które całe życie spędziły w zamkniętych zakładach, nie znając rodziców. Dziesiątki, setki, tysiące poczwarek, które na zawsze zamknęły w sobie motyla, ze złożonymi, wielobarwnymi skrzydłami.
Tu, w Ogrodzie, wszystkie te dzieci tańczyły, a ich uczucia przenikały przez niekształtne pancerze ciał i unosiły się wokół, lżejsze od oddechu. Myszka odbierała je całym sobą, słyszała i rozumiała.
– Kim jesteś? – spytała, bez słów, najbliżej tańczącej istoty.
– Mnie w ogóle nie ma, nigdy się nie urodziłem. Moja mama ujrzała mnie, gdy byłem tak mały jak jej dłoń i zatrzymała się w pół drogi – odpowiedział chłopiec ze zrośniętymi palcami u nóg i rąk i ze zdeformowanym ciałem. – Zazdroszczę wam, którzyście widzieli ziemię. Chciałbym tam przebywać, nawet, gdyby trwało to krótko i miało boleć…
– Boli, tak, to boli – przytaknęła dziewczynka, trzepocząca jak ptak, szczątkami kończyn. – Ale tam jest tyle rzeczy do zobaczenia i tyle miłości. Byłam kochana…! – zaśpiewała nagle na cały Ogród-Nieogród. – Byłam kochana…! Kochana…!
– A mnie nie chcieli – powiedział chłopiec z nogami karzełka. – Zostawili mnie w specjalym domu i spędziłem w nim całe moje życie. Ale oglądałem przez okno świat, widziałem innych ludzi niż ja, patrzyłem w niebo, nie tak niebieskie jak w Ogrodzie, ale co dzień inne. I tęsknię za tym, więc już wiem, co to znaczy tęsknota. Warto dla niej zejść na ziemię.
(…)
– Chciałem żyć, nawet gdyby to miało być straszne, ale nie dano mi. Urodziłem się w czasie, gdy pozwalano żyć tylko dzieciom doskonałym. Zazdroszczę ci, Myszko. Byłaś na świecie aż osiem długich lat – powiedział chłopczyk, którego malutka głowa, pozbawiona szyi, wyrastała wprost z przerośniętego tułowia.
– Zazdrościmy Ci, Myszko… Tyle widziałaś… Tyle przeżyłaś… Kochano Cię… – śpiewały Dary Pana, które przebywały na ziemi krótko lub nie widziały jej wcale.
– Każda sekunda na ziemi jest warta milionów lat pamięci – nuciły inne, wspominając czas, w którym nawet ból był dowodem życia.
Dary Pana tańczyły, wyrażając radość z krótkiego pobytu na ziemi, z krótkich, lecz prawdziwych uczuć, których tam zaznały – miłości, nienawiści, przyjęcia lub odrzucenia, izolacji lub samotności; osaczenia spojrzeniami i zimną ciekawością lub nadmiernym współczuciem; czasami, choć rzadko, doświadczały obojętnej zgody na swoją odrębność. Motyl skryty w poczwarce ich ciała trzepotał bezradnie niewidzialnymi dla ludzi skrzydłami; niekiedy ktoś pogłaskał go po wiecznie zwiniętych skrzydłach, i te chwile Dary Pana pamiętały najmocniej. Inne wyrażały w tańcu tęsknotę za nigdy nie doświadczonym darem życia, za nieznaną ziemią, za niedobrymi, ale prawdziwymi uczuciami, które możliwe były tylko tam. (…)”.
Tak Mamo Krzysia… chore dzieci chore to dzieci wybrane specjalnie dla rodziców przez Boga. Takie dziecko mimo że chore tez potrzebuje miłości, troski, czułości. Ja mam 4 dzieciaczków. 3 zdrowe córeczki i nasz Promyczek, wyjątkowy maluszek. Wyjątkowy bo…my też jesteśmy wyjątkowi. Ciesze się ogromnie, codziennie dziękuje za to że jest, że jest koło nas, że możemy podziwiać jaki jest cudowny, że możemy go kochać, że możemy się nim opiekować. Codziennie dziękuje za to że się pojawil w naszym życiu, że moje córeczki mają tak cudownego braciszka, że mogą pokazywać mu świat, bawić się z nim. I to nic, to nic że nie jest taki jak inne dzieci, nigdy taki nie będzie… będzie ciągle wyjątkowy.
Po etapie krzyku i pretensji do wszystkich, nadszedł czas akceptacji bo tak miało być…
Sylwio, dziękujemy i miło, że się zgadzasz z naszą teorią:-* wielki ukłon dla Was za taką miłość i podejście do Waszego Promyczka! Jestem pewn, że Wasza zagrana i czuła Rodzina to dla niego najlepsze lekarstwo! Pozdrawiamy Was cieplusio!
jesteście naprawde wielcy ja równierz mam chorego yna z tą różnicą że urodził się zdrowy lecz zaniedbanie lekarzy doprowadziłodo kalecywa lecz kochamy go i niezaminilibyśmy go na zadne zdrowe dziecko. śledze waszego bloga wiem co pszechodzićie ale Rycerzyk jest przywas pozdrawiam Marzena
Marzenko, na pewno ciężko się pogodzić z tym, że życie rujnuje „błąd lekarzy”…:-( ale przecież niewiele możemy teraz zmienić, więc Wasza miłość do synka i przekonanie „nie zamienilibyśmy na żadne inne” to nasze największe zwycięstwo wobec tych wszystkich przeciwności losu. Dzięki że jesteście z nami na blogu! Buziaki
witam, czytam i płaczę, trafiłam na Państwa blog na początku listopada, dawno nie „spotkałam” tak mądrych ludzi, ogromnie współczuje utraty Krzysia, chciałabym napisać coś co choć trochę ukoi Wasz ból ale wiem że to niemożliwe, ja mam trzy zdrowe córki i tak bardzo mi wstyd że czasami nie potrafię tego docenić, codzienność i rutyna bywa męcząca a przecież to wspaniałe, ta codzienność i rutyna, przepraszam, obiecuję poprawę, pozdrawiam Was serdecznie
Emilko, dziękuje za te kilka słów:-* widzę, że Krzyś zmienił troszkę światopogląd: tak, nasza niecodzienna codzienność była świętem. Ale Tobie życzymy życia normalnego, spokojnego i jak najbardziej codziennego z możliwych – ciesz się nią po prostu i bądź szczęśliwa!:-) całusy dla Twoich córeczek!:-*
tak, Krzyś zrobił dobrą robotę :o), myślę, że pomaga też innym, pomógł na pewno Wojtusiowi, który ma już nowych rodziców i domek :o)
spokojnej nocy
Emilko, a czy Ty znasz może Wojtusia?:)
niestety osobiście nie znam, „poznałam” Go przez Waszą stronę, Adasia również, cieszę się że los w końcu uśmiechnął się do tego małego chłopczyka, widziałam Jego ostatnie zdjęcia, jest mu dobrze :O) prawda?
Cieszymy się, że Krzysiowi Przyjaciele stali Ci się bliscy:-) my także nieustannie śledzimy ich losy i wymyślamy sposoby jak im pomóc. Wojtus faktycznie już w nowym domku, a Adaś się uśmiecha:-):-*
Chore dziecko jest największym darem od Boga darem który zmienia nasze całe życie
Po przeczytaniu Poczwarki zmienił się mój obraz patrzenie na chore dzieci. Niedawno odkryłam też fundację – hospicjum http://www.hospicjum-podkarpackie.pl staram sie pomagać, to chyba jedyne co mogę zrobić.