Kłódka zdobyta!

„Już zawsze na zawsze”… trwało znów za krótko. Tak, jeśli chodzi o nas, zdanie to ma sens dosłowny i dosłownie tyczy się trzech ważnych nam sytuacji:

Po pierwsze, najważniejsze i niepodważalne: głaszcząc kopiący brzuszek, zakładaliśmy, że Krzyś będzie z nami „na zawsze” – dopóki jako zadowolony z życia, spełniony kilkudziesięciolatek nie pożegna na wieczny odpoczynek swoich sędziwych wiekiem, szczęśliwych z życia Staruszków. Coś się Komuś chyba pomyliło dość drastycznie: scenariusz ten się zrealizował zupełnie nie tak, zupełnie na odwrót i zupełnie nie do zaakceptowania. I co gorsza, ofiarowane nam „zawsze”, „na zawsze” trwało niespełna rok…

Po drugie: podczas wielu miesięcy (8!) zupełnie niecodziennego życia przypominającego walkę z wiatrakami, czasem wojnę, a czasem dobrą partyzantkę pt. „chcemy wyjść z Krzysiem ze szpitala do domu!”, nigdy ani Krzyś, ani my nie wywiesiliśmy białej flagi. I tym samym – zwycięstwo, udało się – do domku wyszliśmy! A synek jak na każde dzieciątko przystało, poznał wreszcie domowy zapach, ciepło, zobaczył swój puchatkowy pokoik, spał we własnym kolorowym łóżeczku, często uwielbiał wędrować do pościeli rodziców…  A my każdą tę chwilę celebrowaliśmy tak bardzo, jak tylko medycznie i zdrowo-umysłowo było można, jednocześnie krzycząc odważnie marzeniem: „chwilo trwaj”, przeplatając z cichym i nieśmiałym: „już zawsze na zawsze…”. Tym razem „zawsze” zdecydowało się trwać 3 miesiące. I to 3-miesięczne „zawsze” już do końca naszego życia pozostanie tym najpiękniejszym, wywalczonym, najbogatszym „zawsze” jakie mogło nam się przytrafić – nic i nikt nigdy tego nie zmieni. Co najwyżej, na przekonaniu tym ciąży tylko/aż jedna sprzeczność słowa „zawsze”, które bardzo boli i boleć nigdy nie przestanie – „zawsze” nie trwa tylko 3 miesiące.

Po trzecie: gdy dwa pozostałe sensy „już zawsze na zawsze” zawiodły, postanowiliśmy uciec się do niego po raz ostatni, wierząc, że użyjemy tych słów już w najbardziej dosłownym sensie z możliwych. Pojawił się pomysł – to, co wydarzyło się pomiędzy nami: Krzyś, Mama i Tata Krzysia, skoro trwało tak krótko, a tak pięknie i tak intensywnie – trzeba to unieśmiertelnić, nadając naszemu najważniejszemu fragmentowi życia materialny wymiar. Może banalnie, może szalenie, może niezrozumiale – w trzecią rocznicę naszego ślubu powiesiliśmy na krakowskiej Kładce Bernatka naszą prywatną wygrawerowaną kłódkę. Pamiętacie, prawda? Niewielką, mieniącą się na złoto, przyozdobioną złotym aniołkiem, ciężką od emocji, przeżyć i wspomnień, które w niej zamknęliśmy na zawsze (kluczyki wrzucone do Wisły). Poczuliśmy się w jakiś tam sposób spełnieni, wierząc, że maleńka i niema myśl o Krzysiu gdzieś tam utkwiła w jego i naszym Krakowie.

ImageNiezmiernie nam było miło, gdy pisały do nas osoby poznające Krzysia dzięki TEJ kłódce. Wielokrotnie przechodząc kładką odwiedzaliśmy naszą kłódkę. Duma ta trwała krótko. Najpierw ofiarą innych przechodniów padał przyczepiony (na najmocniejsze kleje!) aniołek – dwa razy ratowaliśmy sytuację i wygląd całości nowym – bezskutecznie.

Kilka dni temu podczas wieczornego, przypadkowego spaceru dowiedzieliśmy się, że nasze kolejne „już zawsze na zawsze” bije nowy rekord krótkotrwałości… Na zawieszone na brzegu kładki kłódki zaczaili się krakowscy złomiarze… Nie sądzę nawet, że tym ostatnim przyszło do głowy, co dla kogo znaczy ten kawałek zawieszonego i podpisanego metalu. Za to jestem przekonana, że ten kawałek metalu dla nich oznacza kilka groszy (dosłownie!) mniej do puszki taniego piwa! Większość sąsiednich kłódek na „naszym” przęśle mostu była już „zdjęta”, a cała reszta (niewiele ich zostało), wraz z naszą – dość mocno już nadpiłowana.

ImageA my – kolejny raz nie daliśmy za wygraną. Skoro kłódka ma zniknąć z kładki, to niech przynajmniej zostanie z nami. Na drugi dzień zorganizowaliśmy odbijanie kłódki. Przyjechaliśmy z łomem, pilnikiem 😉 i za jednym draśnięciem – kłódka była nasza: „już zawsze na zawsze”?…

Image

Tamto „zawsze na zawsze” na kładce już minęło. I patrząc w domu na naszą kłódkę mamy nieodparte wrażenie, że kolejne „zawsze na zawsze” się rodzi… Po prostu obojgu nam przychodzi bezsilnie wyganiane z głowy skojarzenie, że teraz ta kłódka dość mocno przypomina nasze życie. Nam też Ktoś zabrał Aniołka… Nasza codzienność też teraz jest niejasno pomazana, nadrdzewiała… Nasze serca są ciągle dziurawe… A nasze życie też już nigdy się nie domknie…

Ale mamy jednak jedną pewność: nasze nowe „zawsze na zawsze” tym razem będzie trwać wiecznie – niewidzialny Krzyś nas nigdy nie opuści! Po odbiciu kłódki, chyba był ucieszony i chciał nam bardzo pogratulować… Zobaczcie, jakie nietypowe serduszko nas „spotkało”, gdy wracaliśmy z kładki z kłódką do samochodu:

Image

  Informujemy, że podczas „akcji” odbijania kłódki, żadna część kładki nie ucierpiała.

8 responses

  1. Eh, chciałoby się zawołać, że „ideał sięgnął bruku”. Ale raczej wulgaryzmy by tutaj bardziej pasowały. No nic, ważne, że kłódka, chociaż okaleczona jest z wami, nasza jakoś ciągle w koszyku z kluczami, w połowie „wygrawerowana” domowym sposobem, ale może w końcu się zdecydujemy:) Szkoda, że to tak.

  2. Wiecie Rodzice Krzysia ? ta kłódeczka to cala wasza miłość, nadzieja, marzenia zamknięte w niej, tego nikt wam nigdy nie odbierze, nie okradnie was z tego… to jest zawsze na zawsze… to piękny symbol wasz miłości do Rycerzyka, twardej, mocnej jak stal…nie zniszczalniej…

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s