Z tarczą, czy na tarczy…?

Wibrujący dźwięk budzika, szybki makijaż, pachnąca kawa, rogalik, torebka złapana w biegu, dzień się do nas otwiera – trzeba go wziąć w ramiona i mocno przytulić albo po prostu złapać i ciągnąć za rogi. Jak kto woli. Do tego idzie wiosna – ogólna ekscytacja, że zaraz się zrobi znów zielono, znów cieplej, znów radośniej. Czyż nie jest cudownie? Prawie jak w reklamie, prawda? Bo tak stoję sobie na tym przystanku czekając na autobus do pracy, niby najzwyczajniej w świecie przeżywam ten, czy poprzedni albo każdy kolejny dzień i tylko jedna wiercąca myśl kołacze mi się po głowie: przecież nic nie jest takie samo jak ponad 2 lata temu. Nie jest do końca normalnie. Nie jest „jak gdyby nigdy nic…”. Nie może tak być.
I co dzień obiecuję sobie, że zrobimy wszystko, aby to „jak gdyby nigdy nic” nie zwyciężyło. Ono nie nastanie nigdy – w naszych sercach, myślach i działaniach.

Bo takiej wiosny jak poprzednia nie będzie… Bo tamtej wiosny byliśmy zupełnie inni niż przedostatniej i jeszcze inni niż teraz. Byliśmy wszyscy razem – w trójkę – w domu i przeżywaliśmy ją tak intensywnie jakby 50 wszystkich wiosen przyszło do nas naraz… 50 najważniejszych lekcji życia, 500 najgłośniejszych uśmiechów Mamy i Taty, 5000 łez… szczęścia. A teraz normalność, zwykła codzienność, która wraca do nas, a my wracamy do niej… z tarczą, czy na tarczy?

Z tarczą…

Zawsze rozśmieszały mnie egzaltowane wywiady kobietek-celebrytek, które zaraz po tym jak opuściły porodówkę, na wszystkich kolorowych okładkach obwieszczały: „macierzyństwo zmienia”. A teraz ze skruchą własnej kpiny napiszę dokładnie tak samo: macierzyństwo zmienia. Ekstremalne macierzyństwo zmienia… ekstremalnie. Bo czymże może być kolejny długi dzień w pracy, stresująca rozmowa, nadmiar obowiązków w porównaniu… z kolejnym dniem, kiedy przez długie miesiące wyruszaliśmy na oddział Intensywnej Terapii nie wiedząc nigdy przenigdy co nas czeka, jakie diagnozy, jak bardzo bezpośrednie stąpanie cierpkim słowem po cienkiej granicy życia i śmierci… własnego dziecka – kochanego nad życie.

Daliśmy radę. Daliśmy radę zmierzenia się ze sromotnym upadkiem naszych planów, drastycznym pogrzebaniem w sumie najprostszych marzeń, rozsypaniem się naszego życia na drobny pył… Nikt nas nie pytał o zdanie, czy i dlaczego tak właśnie miało być… Za to my pytaliśmy wielokrotnie. Ciągle pytamy. Jakoś jednak nie możemy znaleźć odpowiedzi. Więc zamiast tego, wzięliśmy ten pył w dłonie i zaczęliśmy przesiewać te wszystkie ziarenka, rozdmuchane przez nieznajomy dotąd, a jakże silny wiatr pokory, bezwarunkowości uczucia, bezgraniczności wiary… Zebraliśmy je razem (choć łatwo nie było) i sami byliśmy zdumieni jak wiele udało się zbudować… z piasku. Ale na skale. A skałą naszą – zawsze, wciąż i niepodważalnie: Krzyś.

Na tarczy…

No to idzie ta wiosna… No to znów pojedzie po chodnikach więcej wózków, przylecą bociany, za oknem będziemy słyszeć szczebiot wracających z przedszkola dzieciaków. A my nie będziemy tej wiosny stać w oknie z naszym Krzysiem jak uwielbialiśmy to robić rok temu. Nie odbiorę go po pracy ze żłobka, czy nie skorzystam z urlopu wychowawczego. Za to o Krzysiu dalej mogę rozprawiać godzinami, a we mnie buduje się ciągle niesamowite uczucie: przeogromna duma bycia Mamą takiego dzielnego Rycerzyka! I gdy tak patrzę sobie na spacerującą młodą mamę na spacerze (nie z zazdrością, bo wciąż uwielbiam wszystkie dzieci), nie odganiam specjalnie nieustannej myśli: „Dla Ciebie to zwykły spacer – takich tysiące… Dla nas – był on dany jeden… na tysiąc”. I przypominam sobie wtedy jak ważne jest docenianie tego, co „tu i teraz” i że przyszłość zaczyna się dziś, nie jutro… Tylko, że „dziś” strasznie lubi tę prawdę gmatwać – planowaniem…jutra.

Mam przed sobą zdjęcie Krzysia – nieustannie, w domu, w torbie, w pracy… Czasem go cmokam, czasem się wpatruję, czasem „gadam” myślami, często puszczam „oczko”, bo wiem, że on przecież wie, o co chodzi… 🙂  Może mało to normalne, może ociera się o infantylność, może… a co mi tam, nieważne! Bo tyle sił, odwagi i takiego wewnętrznego spokoju daje Krzysiowa minka, spojrzenie, wspomnienie, że Rycerzykowi oprzeć się nie można i On zawsze utwierdza w jednym: „będzie dobrze Mamcia, czuwam”. I jesteśmy pewni, bo doświadczamy tego co dnia, że mamy teraz swojego prywatnego Aniołka, który nie pozwoli nam nigdy nikomu zrobić krzywdy; który prędzej, czy później ześle jeszcze lepsze dni; który stara się jak może, byśmy nie odczuli jego fizycznego braku, ale… Przecież mimo tego spokoju, wiary i szczęścia jakie budujemy teraz od nowa i po swojemu, zawsze zwycięża jedno przekonanie: „cena jaką przyszło nam za to zapłacić, była, jest i będzie ZAWSZE zbyt wysoka…”.

No to z tarczą, czy na tarczy?…

łóżeczko

3 responses

  1. Tak Aniu- zbyt wysoka. Też bym tylko jednego chciała – być mamą jak najdłużej. Czasem udaje się całe życie, czasem tylko chwilę. Ale za to jaką chwilę!

    • Zgadzam się… Krzyś nie mógł sobie wybrać lepszych rodziców.
      Czytałam, płakałam…
      Z niecierpliwością czekam na 21…
      Mam nadzieję, że ”Rycerzyk” jak najszybciej zawita do naszego domu…

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s