O umieraniu… wszystkich Małych Wielkich Świętych

To będzie trudny i inny niż zwykle wpis. Może niełatwy do zrozumienia, na pewno trudny do przebrnięcia. Dziś będzie o umieraniu… O śmierci dzieci. A właściwie o podjęciu przez nich decyzji odejścia. Bo takiej właśnie decyzji doświadczyliśmy i jej ciężar dźwigamy do dziś. Najwięcej w nim waży wszelka próba zrozumienia. A właściwie to ból niezrozumienia.

Dziś, kiedy pojawia się coroczny szał doboru wielkości chryzantem, kolorów zniczy, dywagacji nad sztuczną, czy prawdziwą wiązanką; kiedy panie szukają najpiękniejszych kozaków, a panowie szorują samochody…, myśli powinny krążyć tam, gdzie na co dzień mózg nie zagląda, gdy to kolorowy i tętniący świat je przyćmiewa, gdzie odrobina smutku i refleksji jest passé…

Może zabrzmi to dziwnie, ale śmierć staruszków już mnie nie rusza albo rusza mniej; przyjmuję o niej wiadomość ze smutkiem, pokorą, ale i zrozumieniem… Faktycznie, taka kolej rzeczy. Przeżyli swoje, zaznali wiele miłości, radości, nudy lub spontanicznej codzienności; często też wiedzą co to cierpienie, co to tęsknota, co to ból. Takie jest życie: mieszanką odczuć, zdarzeń, emocji, przeżyć, które tworzy całość. Nigdy nie uważałam, że powinno być tylko szczęśliwie, tylko łatwo, tak mdło… No to mam za swoje?

Przyszło nam się zmierzyć twarzą w twarz z odejściem własnego dzieciątka. Nie do przejścia, pomyślałabym kiedyś. Przeżyliśmy. Najpierw udźwignęliśmy krzyż niesprawiedliwego wyroku jego choroby, potem codziennej walki o jego życie, a teraz ciągniemy za sobą ogromną tęsknotę i jeszcze większe niezrozumienie zadające pytanie: „dlaczego On?”. Przecież był chory. „Dlaczego był chory…?”. O tym może kiedy indziej.

Dziś zadaję sobie pytanie: „Gdzie On teraz jest?”, „Co robi?”, „Jak się czujesz, Krzysiu?”.
I dziś, w tej zadumie z okazji zbliżającego się 1-szego Listopada, sięgnęłam po książkę Doroty Terakowskiej „Poczwarka”. Czytałam dość dawno, ale opisane tam misterium śmierci malutkiej, chorej genetycznie dziewczynki – Myszki (córeczki małżeństwa – Adama i Ewy) utkwiło mi w pamięci mocno i mam wrażenie jakby chciało dziś przynieść pewną otuchę w postaci mniej lub bardziej oczywistych i realnych odpowiedzi na moje pytania.

„Wtedy jednak, gdy bała się najbardziej, usłyszała Głos. Ten sam, który miał w sobie ogrom samotności i który wcześniej pytał, nie oczekując odpowiedzi, a echo Jego wątpliwości odbijało się bezradnie o pnie drzew w Ogrodzie. Ten, który miał w sobie surowość dojrzałego mężczyzny, śpiewną miękkość kobiety, wieloznaczny syk Węża, ciepły i głęboki oddech wiatru.

– Chodź do mnie, Myszko…

– Idę – odparła potulnie, nie otwierając ust. – Ale tam, gdzie mnie zabierzesz, nie będzie mamy i taty.

– Miłość nie musi nosić imion – odparł Głos, śpiewnie i ciepło.

– A co jest tam, gdzie z Tobą pójdę? – spytała Myszka.

– Strych, a potem Ogród – rzekł Głos surowo i z męską rzeczowością.

(…)

Myszka spłoszyła się i na jej twarzy pojawił się wyraz niepewności.

– Ona się czegoś boi – powiedział z bólem Adam.

– Odchodzenie zawsze łączy się ze strachem – szepnęła Ewa.

– Tam będzie Strych ze wszystkimi tajemnicami, marzeniami i cudownością tego świata. Tam będą wszystkie odpowiedzi i całkiem nowe pytania – rzekł melodyjny, ciepły Głos.

(…)

– A jeśli już obejdę wszystkie zakamarki Strychu i cały Ogród? – spytała Myszka

– Strychy nie mają Końca, tak jak nieskończone są tajemnice i marzenia, i nieskończony jest lęk – odparł Głos.

– Nie chcę się już bać – szepnęła Myszka.

– Nie bój się Myszko. Pewnego razu trafisz na Strych, na którym nie będzie już nic oprócz miłości – uspokoił ją ciepły, melodyjny Głos

(…)

– Mój Ogród nie ma końca – stwierdził surowy Głos i nie było w nim cienia wątpliwości.

– To dobrze – ucieszyła się Myszka.

– Ona się uśmiecha – szepnął Adam.

– Może tylko nam odchodzenie wydaje się straszne? Może bardziej cierpią ci, co zostają? – powiedziała Ewa.

(…)

– Myszko, idziemy – powiedział stanowczo Głos.

– Idziemy – szepnęła bez słów, zastanawiając się, czyja dłoń jest taka duża, dobra i bezpieczna.”

(„Poczwarka”, Dorota Terakowska)

 I jeszcze tylko na koniec takie chyba ważne spostrzeżenie… Coś jest jednak pięknego w tym pakcie umierających Dzieci z Niebem. Ta niewidzialna i niesłyszalna dla nas forma rozmowy i pertraktacji z Głosem z Ogrodu. Mam wrażenie, że one wszystkie proszą, żeby wrócić jeszcze na tę ostatnią chwilkę, aby się pożegnać, aby jeszcze uśmiechnąć się do Mamy i Taty. A potem…? A potem mówią swoje ostateczne „już” i odlatują cichuteńko, aby sprawić wszystkim wokół jak najmniej przykrości, a także może aby im nie przeszkadzać odejść… Wszystkie dzieci, które poznaliśmy, a które już odeszły – Krzyś, Lenka, Maja, Marysia, Emilka, Kubuś – na swoje „wejście do Ogrodu” wybrały  moment, gdy Rodziców nie było obok; czy to w domu, czy to w szpitalu, czy to w momencie snu w ciemności nocy. Nie chcieli sprawiać bólu, przykrości. A wtedy nastąpił czas ich powrotu do Krainy szczęścia, beztroski, bez bólu, bez chorób i łez. Dlatego chciały, byśmy zapamiętali tylko ich spokój i uśmiech – Malutkich Dzielnych Wielkich Męczenników – Wszystkich Świętych. Bo faktycznie: „może tylko nam odchodzenie wydaje się straszne? Może bardziej cierpią ci, co zostają?”.

I tak w najbliższy piątek udekorujemy Krzysiowi grobek najpiękniejszymi, samodzielnie ułożonymi kwiatami. Ale robimy to nie tylko dla niego konkretnie, bo także dla nas. Przede wszystkim w tych kwiatach, chcemy Krzysiowi podarować choć okruszynkę naszego wyobrażenia Jego pięknego Ogrodu. A jednocześnie, sami pragniemy w tym Dniu wpatrywać się w namiastkę tego, co nasz Synek w swoim Ogrodzie ma tuż obok, ma na co dzień, ma na wieczność.

Image

18 responses

  1. Kochani, ależ się spłakałam…. Pięknie napisane. Mój Piotreczek też odszedł gdy nas nie było i tylko wciąż się zastanawiam, czy aniołowie, którzy po niego przyszli byli choć trochę podobni do mamy i taty?
    Do przeczytania Anne-DauphineJulliand „Ślady małych stóp na piasku”.
    Buziaki dla Was i jeden posłany do góry w stronę Krzysia:)

  2. Aż się popłakałam…mój Kubuś też odszeł w nocy, w szpitalu gdy ja spałam w domu….chyba masz rację,że nasze Aniołki wybrały „odpowiedni” moment, czas….
    Krzysiu dla Ciebie u naszego Kubusia też zapali się lampka tak jak dla każdego nam „znanego” Aniołka… [*]

  3. Aniu, dziękuję za ten wpis. Poruszający, wyciskający łzy i pełen mądrości…
    U nas było trochę inaczej, bo Kropek czekał na nas… ale może czekał po to, by usłyszć, że może już iść… A potem na jego buźce zagościł spokój…

    • Sylwio, jakby nie było z tym pożegnaniem „na zawsze”, potem w momencie największej tęsknoty i pretensji do losu, właśnie wspomnienie tego spokoju i ulgi na buźce Dzieciątka zmywa z twarzy łzy… W piątek nasze światełko pobiegnie w stronę Kropka także :-*

  4. Niezwykle trudny temat, ale jak zwykle tutaj opisany pięknie miłością… Czytam od niedawna ten blog, niestety „odkryłam” go już jak Krzysiunia nie było wśród nas. Ale czytając pięknie pisane posty mam wrażenie jakby On nadal tu był. Ogromna miłość w nich jest bardzo wyczuwalna ❤

  5. każdy przeżywa to na swój sposób, co za zbieg okoliczności;) wczoraj na blogu pisałam cze czytałam książkę do nocy – właśnie tę o której wspomniałaś;) chyba nasze aniołki chcą nam przez to coś powiedzieć…. no cóż, umieranie jest częścią życia i nie nam decydować jak długo ta część trwa…

  6. Też lata temu czytałam „Poczwarkę”, wtedy te wszystkie graniczne sprawy wydawały mi się tak dalekie jak Afryka. Nawet przez myśl mi nie przemknęło, że będę mieć chore dziecko, że drugim domem będzie szpital i będę znać więcej dzieci, które są chore, które cierpią, niż tych zdrowych, zwykłych, które tylko oglądam z kuchennego okna. Ale cóż, też stawiam sobie pytania bez odpowiedzi, ale jednocześnie na co dzień staram się odsuwać je od siebie. Przynajmniej na razie. A pierwszego listopada będę myśleć o Krzysiu.

  7. Czytając ten tekst strasznie sie popłakałam…Nasz Synek Oluś odszedł o 6 rano jak spaliśmy…Ja natomiast polecam książkę NIEBO ISTNIEJE,NAPRAWDE Todda Burpo,jest bardzo ciekawa.Pozdrawiam gorąco wszystkich rodziców zmarłych Aniołków…

  8. Po przeczytaniu łzy same płyną mi po policzkach… 3 listopada miną 3 miesiące odkąd moja najukochańsza Emilka odeszła do Nieba… tak bardzo za Nią tęsknie i nie mogę pogodzić się z tym, że jej nie ma…. 1 listopada zapalę znicz dla Emi, Krzysia i wszystkich Małych Aniołków…

  9. Aniu, Ja też ciągle się zastanawiam co teraz robi moja Lenusia i gdzie jest ? Jaki jest sens śmierci dzieci. Gdy Lenusia była jeszcze pod moim sercem nie zdawałam sobie sprawy, że rodzą się chore maluszki, które jeszcze nie zaczęły żyć a już muszą się zegnać. Strasznie tęsknie za Lenką z miesiąca na miesiąc coraz bardziej.

    Pozdrawiam Was Kochani

  10. dziękuję . Czuwałam przy moim Synku 3 lata 3 miesiące i 3 dni. Wymknął się, gdy z intensywnej terapii lekarz wyrzucił mnie do domu, godzinę po tym jak wyszłam. Tylko Wy wiecie co to znaczy dla matki.

  11. Pingback: W ciszy Tego Spojrzenia słychać najwięcej… Słyszysz? | krzysiowemaleconieco

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s